Archiwum Polityki

Nauka z francuskich wyborów

Wyniki drugiej tury wyborów parlamentarnych we Francji zaskoczyły wszystkich (socjalistyczna lewica wypadła dużo lepiej, niż jej to wszelkie sondaże przepowiadały i nawet partia komunistyczna utrzymała omal stan posiadania), mogłyby więc się stać przedmiotem narodowej dyskusji i uczonych politologicznych rozważań, gdyby nie wiadomość, która odsunęła wszystko w cień i zajęła pierwsze strony dzienników. Oto o godzinie dwudziestej, tej samej, w której spikerzy telewizyjni i radiowi podnieconym głosem podawać winni decydujące o kształcie ustroju na najbliższe pięć lat departamentalne procenty, o tej samej, powtarzam, godzinie dwudziestej dotarł na ekrany komunikat, że François Hollande i Ségolène Royale – on przewodniczący Partii Socjalistycznej, ona kandydatka partii socjalistycznej na prezydenturę Francji, mający ze sobą dwoje dzieci i kilkanaście lat sielankowego związku – postanowili się rozstać. Właśnie teraz, o godzinie dwudziestej. Wytrzymali ze sobą, choć oczywiście chodziły różne plotki, do godziny dziewiętnastej pięćdziesiąt dnia wyborów. I nagle, o dziewiętnastej pięćdziesiąt pięć, koniec. On nie wytrzymał i ona nie wytrzymała. W cynicznej interpretacji mieli siebie dość od dłuższego czasu, tworzyli tylko pozory ze względów wyborczych.

Ale tutaj właśnie rodzi się zasadnicze pytanie, które dzieli kraj, regiony i rodziny. Czy z punktu widzenia skuteczności wyborczej należało rzeczywiście czekać, aż wszystko będzie na niwie administracyjnej dokonane, czy należało rozpad stadła i związaną z tym tragedię dzieci objawić narodowi wcześniej i głośniej? Mitterrandowi nie przeszkodziły, wręcz odwrotnie – pomogły, plotki o kochankach, nieślubnym dziecku.

Polityka 26.2007 (2610) z dnia 30.06.2007; Stomma; s. 101
Reklama