Chińczyk Zhang Yimou, jeden z najwybitniejszych reżyserów światowego kina, zwycięzca festiwali w Wenecji i Berlinie, zdobywca nominacji do Oscara, od pewnego czasu zadziwia wystawnymi widowiskami historycznymi w stylu kung-fu („Hero”, „Dom latających sztyletów”). „Cesarzowa” – najdroższa superprodukcja Kraju Środka – również jest filmem sztuki walk, jednak bardziej od innych utworów z tego gatunku przypomina baletową wizję, odrealniony sen, w którym zachwyt nad przepychem kostiumów, bajeczną scenografią, cyrkową choreografią przytłacza fikcyjną fabułę. „Cesarzowa” rozgrywa się w 928 r. u schyłku panowania dynastii Tang. Niczym w szekspirowskich kronikach na dworze cesarza Ping toczy się zakulisowa, bezwzględna walka o władzę. W jej centrum stoi cesarzowa Phoenix (Gong Li), której grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, ponieważ jej małżonek nakazał nadwornemu lekarzowi dolewać do jej ziół truciznę. Jest to zemsta za jej nielojalność i zdradę. Piękna władczyni stara się bowiem ukryć swój romans z przybranym, najstarszym synem i uczynić spadkobiercą tronu swego młodszego syna. Dramat rozkręca się, kiedy cesarzowa próbuje podburzyć syna przeciwko ojcu, a zbuntowana armia staje przeciwko pałacowej straży cesarza. O ile jednak w sztukach szekspirowskich najważniejsza jest psychologia i namiętności, w filmie Yimou zdecydowanie chodzi o wyeksponowanie tła. Niekiedy wygląda ono tak surrealistycznie i kiczowato, że przejmowanie się losami bohaterów jest praktycznie niemożliwe. Zamiast dramatu pozostają w pamięci podniebne akrobacje protagonistów, równie ciekawe jak występy wojowników ninja w japońskich kreskówkach.