O ile problemy naszej części Europy można łatwo wytłumaczyć (spadek po komunizmie, zapóźnienie cywilizacyjne, roszczenia wzmagające populizm), to jak to się dzieje, że we Francji, 60 lat po wojnie, wyborcy, jak widać bardzo niezadowoleni, wciąż żądają zmian? – Francja to dziś kraj ludzi ogarniętych niepokojem, którzy nie patrzą ufnie ani na globalizację, ani na Unię Europejską – mówi znany socjolog, profesor Instytutu Nauk Społecznych (IHESS) Michel Wiewiorka. Lęki francuskie są rozliczne, duża część młodzieży na przykład uważa, że to kraj stary, mało dynamiczny, z zablokowanymi drogami awansu. Zeszłoroczne burzliwe demonstracje to potwierdzały. A cała Francja generalnie była proeuropejska (czytaj: prounijna) dopóty, dopóki myślała, iż Europa to po prostu taka sama Francja, tylko trochę większa. Kiedy się okazało, że Europa składa się także z innych krajów, niekoniecznie myślących po francusku, francuski entuzjazm dla Unii zdecydowanie opadł.
Analiza sytuacji, jaką przedstawiają liberałowie (Unia na rzecz Demokracji Francuskiej, UDF – dawniej partia Valery’ego Giscarda d’Estaing), jest po prostu miażdżąca. – Francja jest dziś tak zablokowana jak w 1968 r. Żaden z wielkich problemów nie został rozwiązany: zadłużenie publiczne wynosi dziś 300 mld euro, mamy 4 mln bezrobotnych, Francja, owszem, dobrze sobie radzi w kilku dziedzinach – przemyśle lotniczym i kosmicznym, energetyce atomowej, farmaceutykach, kolejnictwie – ale generalnie straciła konkurencyjną pozycję w Europie. Francuzi stracili zaufanie, boją się o przyszłość – mówi Hervé Morin, wiceszef grupy UDF w parlamencie. Uważa, że trzeba wyjść z logiki wojny cywilnej dwóch partii (to znaczy centroprawicy Jacques’a Chiraca i socjalistów), zwłaszcza że obie jego zdaniem proponują właściwie tę samą politykę, a ich baza elektoralna jest w istocie bardzo słaba.