Szaleństwo cen na rynku mieszkaniowym słabnie. W Warszawie nowo budowane mieszkania kosztowały w marcu tyle samo co w lutym. We Wrocławiu odnotowano nieznaczny spadek cen (o 0,3 proc.). W Krakowie był niewielki wzrost (o 2 proc.), ale po dwumiesięcznej korekcie w dół. Rynek zaczyna się uspokajać, chociaż nie wszędzie. – Nie zwalnia tempa Poznań z rekordowym wzrostem cen przekraczającym w marcu 10 proc. W czołówce znalazło się także Trójmiasto, w którym ceny poszły w górę o 8,8 proc. – mówi Maciej Dymkowski z serwisu tabelaofert.pl.
Analitycy rynku unikają odpowiedzi na pytanie, o ile w tym roku zdrożeją nowe mieszkania. Ubiegłorocznego wzrostu, sięgającego w Krakowie, Wrocławiu, Trójmieście 70 proc., żaden ekspert nie przewidział.
Firma doradcza CEE Property Group porównała ceny mieszkań w największych polskich miastach z przeciętnymi wynagrodzeniami i wyliczyła, że mieszkaniec Krakowa kupi za swoje zarobki zaledwie 0,36 m kw mieszkania, a mieszkaniec Wrocławia – 0,39 m kw. Coraz bliżej nam do rekordowo drogiego Londynu, w którym wskaźnik ten zatrzymał się na poziomie około 0,35 m. Cenom mieszkań w Krakowie i Wrocławiu niedaleko już do abstrakcyjnego dla przeciętnego Polaka poziomu. Jeśli wzrosną, na zbyt drogi towar nie będzie kupca. Nie jest przypadkiem, że w obydwu miastach ceny zaczynają się już stabilizować.
Warszawskie ceny też oszalały (0,4 m kw. mieszkania za przeciętne wynagrodzenie warszawiaka). Zdaniem Macieja Dymkowskiego maksymalna średnia cena dla Warszawy, którą kupujący mogą zaakceptować, wynosi 9–9,5 tys. zł. Tylko apartamenty w dobrych lokalizacjach sprzedają się dobrze właściwie bez względu na ceny.
Dla amatorów mieszkań w warszawskim wieżowcu Złota 44 cena 35 tys. zł za metr nie stanowi żadnej bariery.