Warszawska Praga, nowoczesne biuro Jarosława Kołakowskiego. Na ścianach koszulki klubów z całej Europy – to prezenty od wdzięcznych piłkarzy, którzy dzięki niemu zarabiają za granicą. W drugim pokoju – setki kaset wideo z ich występami. Kiedy pojawia się kontrahent, warto przekonać go dodatkową prezentacją walorów.
Kołakowski twierdzi, że w jego branży hierarchia jest ustawiona i wszyscy wiedzą, że on jest numerem jeden. Kiedyś był dziennikarzem „Sportowca”, sprowadzał też samochody z Francji, był rzecznikiem Polskiego Związku Piłki Nożnej, a nawet głównym animatorem budowy stadionu narodowego pod hasłem: Stadion Polska. Ma licencję od pięciu lat, a na koncie sukcesy, jak choćby ostatnio sprzedaż Przemysława Kaźmierczaka do FC Porto.
– Tak naprawdę każdy zawodnik jest dobry do klubu na swoim poziomie. Chodzi o to, żeby nie wciskać słabych piłkarzy do dobrych drużyn. Nie można stracić wiarygodności. Wcisnąć i oszukać da się tylko raz – mówi Kołakowski.
Załatwić piękną przyszłość
W Polsce jest 41 licencjonowanych menedżerów piłkarskich FIFA (najwięcej, bo ponad 400, działa we Włoszech). Egzaminy zdają od 2001 r. Podczas ostatniej marcowej sesji z dziewięciu kandydatów z testami przygotowanymi przez światową futbolową centralę FIFA i PZPN poradziło sobie pięciu. Zwykle jednak sprawdziany ze znajomości piłkarskich regulaminów i uchwał oraz umiejętności zastosowania ich w praktyce oblewa ponad połowa. Chętnych do – jak to górnolotnie określa odpowiedni branżowy dokument – „prowadzenia spraw zawodników, w szczególności w celu zawierania przez nich kontraktów z klubem sportowym” o znajomość choćby jednego języka obcego nikt nie pyta... Opłata za egzamin wynosi 5 tys. zł, zaś minimalna suma rocznego ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej menedżera to około 4 tys.