Archiwum Polityki

Mówcie o mnie dobrze

Konflikt rządu z układem i mediami to nic nowego. Walka konserwatystów z prasą i elitą Wschodniego Wybrzeża USA trwa już pół wieku, od czasów Richarda Nixona. Końca nie widać.

Wojna republikanów, a zwłaszcza ich konserwatywnego skrzydła, z elitą z Waszyngtonu, Nowego Jorku i Bostonu oraz jej wpływami w mediach rozpoczęła się na dobre w czasie wyborów prezydenckich 1960 r. Naprzeciwko siebie stanęli Richard Nixon i John F. Kennedy. Uosabiali oni dwie twarze Ameryki. Kongresman Nixon, republikanin, wywodził się z nizin społecznych, ze skromnej rodziny z niewielkiego miasteczka w Kalifornii, ukończył drugorzędny Whittier College, a następnie wydział prawa Duke University. Reprezentował tradycyjnie republikańskie Zachodnie Wybrzeże, a politycznie nurt zdecydowanie prawicowy: był wiceprzewodniczącym osławionej Komisji do Badania Działalności Antyamerykańskiej, na czele której stał Joe McCarthy. Natomiast demokrata Kennedy, wychowanek elitarnego Uniwersytetu Harvarda, wywodził się ze starej rodziny demokratycznej, jego ojciec był ambasadorem w Wielkiej Brytanii.

W kręgach opiniotwórczych – na uczelniach, w mediach, świecie kultury – dominowali wtedy demokraci, chociaż w Waszyngtonie władza przechodziła z rąk do rąk. Trwała zimna wojna. Joe McCarthy i jego komisja polowali na komunistów i agentów. Celem działania komisji stało się nawet Hollywood, pisarze, artyści, ludzie wolnych zawodów. Stara, liberalna elita odbierała to jako zagrożenie, Richard Nixon nie miał więc dobrej prasy.

Nixon do kopania

„Nixon, który zawsze gotował się od wewnątrz, ale umiał się pohamować, dostawał białej gorączki, kiedy chodziło »o nich«, o prasę. Pogardzał nimi jako elitarystami, antydemokratami, wielmożami, arogantami, którzy patrzą z góry na demokratycznie wybranych przedstawicieli ludu. Robił wszystko, żeby ich zniszczyć, uwolnić się od nich, i sam z kolei stawał się elitarystą oraz niebezpiecznie aroganckim paniskiem” – wspomina William Safire, znany publicysta prawicowy, współpracownik Nixona w Białym Domu.

Polityka 32.2007 (2616) z dnia 11.08.2007; Świat; s. 66
Reklama