Bardzo dziwne są te polskie wybory. Jak mówił książę Bogusław Radziwiłł: „Ej, galimatias w tej waszej Rzeczpospolitej, galimatias!... W świecie niczego podobnego nie masz!...”. Oto dwie partie o przeciwstawnych w większości punktów programach ogłaszają zawczasu, że rządzić będą wspólnie. Oznacza to, że będą musiały znaleźć jakąś wspólną, a więc zupełnie nową, płaszczyznę porozumienia, innymi więc słowy: własnych, sformułowanych dla potrzeb elekcyjnych obietnic ani przez chwilę nie biorą na serio, a służą im one wyłącznie do robienia wody z mózgu wyborcom. Ci jednak z radosną beztroską, by nie powiedzieć brakiem szacunku dla samych siebie, masowo głosują na te właśnie partie, które mają ich za przygłupów.
Na lewicy główne ugrupowanie wieści triumfalnie, że oczyściło szeregi, co samo w sobie nie jest zresztą jeszcze wystarczającą propozycją na przyszłość. Jednocześnie taż sama „oczyszczona” partia nie może znaleźć wspólnej drogi z kolegami, którzy w ramach oczyszczania się właśnie odeszli z tejże partii, kiedy nie była ona jeszcze oczyszczona, a więc postąpili jak najsłuszniej w świetle deklaracji teraz oczyszczonych. Odwrotnie jest zresztą tak samo: starooczyszczeni nie mają najmniejszego zamiaru współpracować z nowooczyszczonymi. Jedni zaś i drudzy twierdzą stanowczo, że nie chodzi w tym wszystkim o żadne zaszłości i zawiści personalne.
Dwie pozostałe liczące się partie wypisały na sztandarach, że wszystkie inne poza nimi już rządziły, wykazując karygodną nieudolność, nurzając kraj w aferach i korupcji. Jednocześnie obie puszczają oko do jednej przynajmniej z tych starych, a więc odpowiedzialnych za przeszłość, i bynajmniej nie wykluczają koalicji z nią.