Jak w każdej innej muzycznej dziedzinie, i w kompozycji Daleki Wschód dokonuje ekspansji w świat. Ten proces musiał znaleźć w końcu odbicie na Warszawskiej Jesieni, która przecież jest przede wszystkim przeglądem tego, co się na świecie obecnie dzieje.
Przegląd muzyki azjatyckiej okazał się siłą rzeczy niepełny
i wyrywkowy, jednak i tak spotkaliśmy się ze zjawiskami zaskakującymi i odświeżającymi. Japończycy Toshio Hosokawa, Joji Yuasa czy Misato Mochizuki, Chińczycy Qigang Chen, Xu Yi, Xiaoyong Chen i Xiaosong Qu, Koreańczycy Isang Yun, Younghi Pagh-Paan czy Soo Jung Shin uczą nas innego poczucia czasu, innego spojrzenia na dźwięk i innej filozofii. Każde brzmienie czemuś służy, coś symbolizuje i coś nam przekazuje.
Niektórzy z tych twórców uciekali przed systemem totalitarnym. Isang Yun (zm. 1995) mieszkał już od trzech lat w Berlinie, gdy został w latach 60. porwany przez południowokoreański reżim, uwięziony i skazany na śmierć; uwolniono go dzięki międzynarodowej interwencji. 53-letni dziś Xiaosong Qu podczas rewolucji kulturalnej w Chinach pracował jako robotnik rolny; w tym samym czasie Qigang Chen, który oczarował publiczność koncertu inauguracyjnego Jesieni przepięknymi poetyckimi miniaturami orkiestrowymi opisującymi pięć żywiołów, był jako dziecko internowany w koszarach (jego ojca, kaligrafa i malarza, jako artystę „burżuazyjnego” zesłano do obozu pracy).
Inni przyjeżdżali do Europy po prostu z ciekawości świata. 51-letni Toshio Hosokawa, jeden z czołowych twórców japońskich, uhonorowany na Jesieni aż czterema wykonaniami utworów, we wczesnej młodości uważał, że tradycyjna sztuka jego ojczyzny to przestarzałe nudziarstwo. – Dopiero na studiach w Niemczech zdałem sobie sprawę z tego, że jestem Japończykiem i że w naszej sztuce tkwi siła – mówi dziś.