Spodziewałam się tego – stęknęła podobno żona Kazimierza Marcinkiewicza, kiedy krótko przed konferencją prasową zadzwonił do domu, żeby ostrzec rodzinę, że jest kandydatem PiS na urząd premiera. Była to pewnie jedyna osoba, która w taki sposób przyjęła decyzję braci Kaczyńskich. Wszyscy inni byli zaskoczeni, zdziwieni, poruszeni, rozczarowani, nieufni lub wręcz oburzeni.
Dlaczego akurat Kazimierz Marcinkiewicz? Można powiedzieć, że Jarosław Kaczyński nie miał wielkiego wyboru. Personalnie PiS jest partią rozległą, ale niezbyt bogatą. Zwłaszcza gdy chodzi o obsadzenie urzędu wymagającego orientacji w sprawach gospodarczych, zdolności organizacyjnych, doświadczenia w administracji rządowej i radzenia sobie na arenie międzynarodowej. Trudno w PiS znaleźć kogokolwiek innego mogącego spełnić choćby te kryteria. A przecież musiał to też być ktoś mający szansę dogadać się z Platformą. W tym sensie Marcinkiewicz jest skarbem niezwykle atrakcyjnym i praktycznie bezkonkurencyjnym.
Na pytanie, skąd się taki bierze, najprościej by było powiedzieć, że z Gorzowa. Ale bardziej trafna byłaby odpowiedź, że z Ruchu Młodej Polski. W jego biografii jest to może element kluczowy, odgrywający istotną rolę także teraz, gdy młodopolacy zajmują ważne pozycje w obu rządzących partiach. Po drugiej stronie koalicyjnego stołu nowy premier spotkać przecież może założycieli Ruchu braci Arkadiusza i Sławomira Rybickich, a w swojej własnej partii zawsze może liczyć na Marka Jurka, wiceprzewodniczącego PiS, dawniej młodopolskiego kolegę z Gorzowa, dziś posła z Poznania.
Młodopolacy to środowisko umiarkowanie prawicowej młodzieży katolickiej, które w latach 70. powstało na Wybrzeżu wokół jezuity o. Ludwika Wiśniewskiego. Ich liderem był Aleksander Hall – późniejszy minister w rządzie Mazowieckiego – a politycznym mentorem Wiesław Chrzanowski (marszałek Sejmu I kadencji).