Wzmacnia się Donald Tusk, jednak stawianie na rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich w pierwszej turze, mimo że Tusk w naszym sondażu ociera się o granicę 50 proc. poparcia, jest niezwykle ryzykowne. Wprawdzie Lech Kaczyński, desperacko wzywający do debat, nie może znaleźć sposobu na odrobienie indywidualnych strat, ale i on zyskał. Po raz pierwszy od dawna przekroczył zaklętą granicę 25 proc. Ta nowa dynamika związana jest w sposób oczywisty z wycofaniem się Włodzimierza Cimoszewicza, którego potencjalni wyborcy rozeszli się po różnych obozach. Niewątpliwie w największym stopniu zyskali na tej rezygnacji Tusk i Marek Borowski, który jednak nie odegra już w tych wyborach żadnej roli.
Rezygnacja Cimoszewicza pomogła jednak również Lechowi Kaczyńskiemu. Sam fakt, że pierwsza tura wyborów prezydenckich już praktycznie za nami, gdyż zostało tylko dwóch poważnych kandydatów, powoduje, że wyborcy wskazują właśnie na nich. Liczba tych, którzy nie wiedzą, na kogo głosować, powoli maleje, ciągle jednak 28 proc. respondentów nie podjęło jeszcze decyzji. To jest ta rezerwa, do której kandydaci mogą sięgać. Wydaje się, że czerpać z niej będzie w większym stopniu Tusk niż Kaczyński mający potężny negatywny elektorat.
Spadek notowań PO związany jest przynajmniej częściowo z faktem, że zdecydowane prowadzenie zwiększa liczbę przeciwników. O liberałach z PO mówią w ostatnich dniach już nie tylko Samoobrona, LPR czy SLD, ale przede wszystkim PiS. Lech Kaczyński, który po starcie Cimoszewicza ogłosił, że oto PRL potykać się będzie z Polską Armii Krajowej, po wycofaniu się marszałka Sejmu zmienił hasło i ogłosił: teraz Polska solidarna reprezentowana przez PiS i jego samego zmagać się ma z Polską liberalną Tuska i Rokity. Kaczyński odłożył więc na bok nieprzydatny już historyczny spór i bierze na siebie bez żadnych uników socjalistyczno-etatystyczny bagaż, do którego swoje dołożyli ostatnio działacze NSZZ Solidarność, udzielający mu poparcia w zamian za obietnicę ochrony interesów różnych grup pracowniczych.