Indusi są wszędzie: od Fidżi, gdzie stanowią większość populacji, poprzez Hongkong i Filipiny, Singapur, gdzie mają wiceprezydenta; Malezję, gdzie stanowią trzecią cześć ludności; Nepal, który pomału wchłaniają; Bhutan, który jest ich protektoratem, Sri Lankę, gdzie walczą o utworzenie tamilskiego Ilamu; Zatokę Perską, gdzie pracują; Afrykę Wschodnią, gdzie handlują; Durban w RPA, gdzie Mahatma Gandhi zaczynał praktykę jako adwokat; Londyn, gdzie mają Lorda Swaraj Paula i braci Mittalów, którzy rządzą światowym przemysłem hutniczym; Panamę, gdzie na głównej ulicy Via Espa?a sklepy z elektroniką należą do Jangimala; stolicę Kalifornii – Sacramento, gdzie widać tylu sikhów co w Chandigarze; Trynidad, gdzie piszą powieści, za które dostają Nagrody Nobla; aż po Wschodnie Wybrzeże, gdzie w ONZ stanowią trzon kadry administracyjnej, a na uniwersytetach wykładają ekonomię (np. laureat ekonomicznego Nobla Amartya Sen – na Harvardzie). I jeszcze dodatkowo rządzą w kilku bankach światowych, a z pewnością w Citibanku. Ostatnio kupili od Thompsona fabrykę kineskopów w Piasecznie i mają największą na świecie sieć wytwórni tego typu.
Rządzą informatyką
Najzłośliwsze wirusy komputerowe pochodzą z hodowli w Bangalore, stolicy Karnataki. Hajdarabad, siedziba władz stanowych Andhra Pradeś, o której mówi się potocznie Cybertown, próbuje gonić stolicę indyjskiej informatyki i ma już w tej mierze poważne osiągnięcia. Obydwa miasta tworzą bardzo dogodne warunki podatkowe dla światowych firm zajmujących się oprogramowaniem komputerów i oddają do ich dyspozycji własnych informatyków. Indusi uchodzą za bardzo utalentowanych przedstawicieli tej branży. Mimo to w zawodach informatycznych wyniki Indusów nie potwierdzają ich prymatu. Górują nad nimi choćby Polacy. Ale liczebnie informatycy indyjscy stanowią armię nie do pokonania, są bowiem odpowiednim procentem liczby ludności, która przekroczyła miliard.