Cena baryłki ropy naftowej przekroczyła 65 dol. Norwegia jest trzecim na świecie eksporterem ropy. Do norweskiego budżetu wpływa co roku o kilkanaście miliardów dolarów więcej, niż się zakłada. Wydaje się, że rząd, który dysponuje takimi środkami, będzie trwał wiecznie, spełniając wszystkie zachcianki wyborców. A mimo to nad wyborami parlamentarnymi w tym kraju (12 września, chociaż korespondencyjnie zaczęły się miesiąc wcześniej) wiszą chmury niezadowolenia.
Populistyczna Partia Postępu, norweska odmiana lepenowców i lepperowców, ma rekordowe notowania; co piąty wyborca chce oddać na nią swój głos. Dobrotliwy pastor Kjell Magne Bondevik będzie musiał zapewne opuścić fotel premiera, bo kontrolujący parlamentarną większość przywódca populistów, weteran polityki norweskiej Carl I. Hagen zdecydowanie odmówił mu swego poparcia.
Ale czy Norwegowie siedzą rzeczywiście na pieniądzach? W ostatnich latach odczuwalnie wzrosły dochody Norwegów, a tak dobrej sytuacji gospodarczej jak obecnie już dawno nie było. Nie jest to więc z pewnością naród biedny, ale przesadnego bogactwa na wzór arabskich emiratów w tym słabo zaludnionym kraju jakoś nie widać. Norwegia ma dużo pieniędzy, ale Norwegowie mają do nich utrudniony dostęp. Według wyliczeń norweskiego Banku Narodowego w specjalnej skarbonce, w której przechowuje się na czarną godzinę petropieniądze, spoczywa obecnie około 1300 mld koron (650 mld zł) i jeśli cena ropy nie spadnie poniżej 50 dol., to ten państwowy fundusz powiększy się przed 2020 r. do niewyobrażalnej sumy 5200 mld koron.
Pieniądze, przeznaczone dla przyszłych pokoleń, które też będą musiały z czegoś żyć, kiedy zabraknie ropy i gazu, lokowane są w inwestycjach zagranicznych i tylko odsetki zasilają bieżący budżet. Ekonomiści norwescy coraz częściej przestrzegają, że gromadzenie tak wielkich sum jest ryzykowne; pieniądze mogą stracić wartość i nikt z nich nie skorzysta.