16 sierpnia na schodach kościoła pobili się zwolennicy i przeciwnicy ks. Grzegorza Dewora, byłego administratora parafii, odwołanego w maju br. przez Jana Wieczorka, biskupa gliwickiego. Polała się krew. Był to 88 i najdramatyczniejszy dzień protestu w jego obronie. Sprawy mordobicia – kiedy sąsiad szarpał sąsiada, a znajomy znajomemu zagradzał drogę do kościoła – są już w prokuraturze i sądzie. To jednak błahostka wobec zasadniczego problemu: sam Dewor i duża część wiernych domagają się cofnięcia dekretu nakazującego opuszczenie parafii. To bunt i wypowiedzenie posłuszeństwa biskupowi.
– Nigdy nie pozwolimy Grzesiowi odejść i tylko jego widzimy na probostwie – mówi Witold Norman, aktywista buntowników. Deworianie, bo tak już ich ochrzczono, proszą o zmianę nazwisk. Po tym, jak Norman wypowiedział się w telewizji w obronie księdza, szwagierka wyzwała go na rynku publicznie od ch... – Mało nie doszło do bijatyki – przyznaje. – Zaczynamy obawiać się urzędników, bo burmistrz trzyma stronę biskupa.
Diecezja gliwicka ma 13 lat. Liczy ok. 300 księży. Jak w całym kraju, tak i tu co kilka lat wikariusze przenoszeni są z parafii na parafię. Proboszczów trudniej ruszyć, ale i oni nie korzystają już z takiej ochrony prawnej, jaką dawał stary kodeks kanoniczny, który gwarantował im w zasadzie nieusuwalność aż do emerytury.
W tym roku biskup gliwicki podjął około 60 decyzji co do wikariuszy i proboszczów związanych z awansami, degradacjami, przenosinami i zastępstwem duszpasterskim. – Mniej więcej przy połowie przenosin parafianie próbują bronić swoich księży – mówi ks. Bernard Koj, kanclerz kurii. – To naturalne, spotykamy się, rozmawiamy, czasami biskup przychyla się do prośby, aby jeszcze księdza na rok, dwa zostawić, ale dekretów nie zmienia.