Dla absolwenta akademii medycznej perspektywa życiowa wygląda marnie. Trudny start (od ubiegłego roku po sześciu latach studiów i rocznym stażu obowiązuje dodatkowy egzamin państwowy), zabiegi o wymarzoną specjalizację (liczba etatów dla młodych lekarzy jest ściśle limitowana), złe warunki pracy w chylących się ku upadkowi szpitalach, frustracja pacjentów – wszystko to powinno raczej odstraszać.
Gdy zapytać tegorocznych kandydatów o powody wyboru medycyny (4–5 kandydatów na jedno miejsce), pozostają idealistami. – Nam nie chodzi o pieniądze, ale o prestiż zawodu, o pomaganie chorym – mówi Stefan Anzelewicz z Gdańska.
Prof. Bolesław Rutkowski, przewodniczący uczelnianej komisji rekrutacyjnej Akademii Medycznej w Gdańsku, dodaje: – Większość tej młodzieży, mimo skomercjalizowania medycyny, po prostu chce być lekarzami i na niskie zarobki nie patrzy. Wierzą w to, że zanim skończą studia i w tej dziedzinie nadejdzie normalność. Mają przed sobą sześć lat nauki, rok stażu, kilka lat terminowania do specjalizacji, więc po 10 latach w Unii dojdziemy chyba do poziomu Hiszpanii, gdzie lekarz zarabia trzykrotność tego, na co dziś może liczyć asystent w mojej klinice.
Czy są na to jakieś szanse? Siostra Stefana Anzelewicza, Zuzanna, ukończyła medycynę dwa lata temu i przez rok pracowała w Stanach Zjednoczonych jako opiekunka, by teraz za zarobione pieniądze opłacać staże specjalizacyjne i obowiązkowe kursy w Warszawie. Na rękę młoda internistka w szpitalu otrzymuje 1 tys. zł. – To jest praca charytatywna – komentuje Stefan, choć nie zraża go ta perspektywa. Potwierdza jednak, że dla wielu rówieśników otwarta szansa wyjazdu za granicę jest kusząca.