Archiwum Polityki

Modlitwa i śmierć

Nawet gdybyśmy chcieli porównać tę tragedię z zamachami w Londynie, które poruszyły sumienie świata, nie miałoby to sensu: nie dorównują w jednej dziesiątej temu, co zaszło w Bagdadzie” – powiedział premier Iraku Ibrahim al-Dża’fari po katastrofie na moście Imamów. Zeszły tydzień miał być dla szyitów czasem modlitw i skupienia, pielgrzymki do Kazimiji, jednej z najstarszych dzielnic Bagdadu, gdzie mieści się mauzoleum siódmego imama szyizmu – Musy al-Kazima, wybitnego znawcy prawa muzułmańskiego z VIII w. Według tradycji władał wszystkimi językami świata i rozumiał mowę ptaków, a zginął tragicznie na moście, którym podążali wierni, by uczcić jego pamięć. Ponad tysiąc pielgrzymów podzieliło jego los. Nie dotarli na drugi brzeg Tygrysu – zginęli uduszeni, zadeptani przez tłum przerażony plotką o zamachowcu-samobójcy. Wśród ofiar najwięcej było kobiet, których ruchy ograniczały długie abaje i chusty zakrywające włosy. Nie mogły biec, a gdy próbowały ratować się skacząc do rzeki, na dno ciągnął je ciężar ubrań i dzieci, które do nich lgnęły przestraszone.

Bliski Wschód kocha teorie spiskowe. Tym razem, w obliczu napięć między sunnitami a szyitami związanymi z pracą nad konstytucją, przedstawiciele rządu, grup religijnych i mediów zachowali się odpowiedzialnie. Prasa iracka w czasie trzydniowej żałoby omijała politykę. Stołeczne dzienniki mnożyły reportaże o pomocy, której tonącym udzielali bracia z Azamiji. O tym, że nie czekali na przyjazd karetek, ale sami wozili ciężko rannych do szpitali, o tym, że Rada Ulemów w Falludży zorganizowała punkt krwiodawstwa, gdy w Bagdadzie i w mieście Sadra zaczynało brakować krwi, o tym, że w całej stolicy często biedni ludzie spontanicznie zanosili rodzinom ofiar to, co mieli pod ręką.

Polityka 36.2005 (2520) z dnia 10.09.2005; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 16
Reklama