Okrągła rocznica Solidarności wzbudziła nie tylko sentymenty, ale też złe emocje, próby rewizji mitu i efektów rewolucji sprzed ćwierćwiecza. Jedna z wielu organizacji, która zamierza urządzić alternatywne obchody powstania związku, krytykuje dawnych działaczy, że ze wszystkich sierpniowych postulatów udało się zrealizować tylko te wolnościowe, które wcale nie były najważniejsze.
W badaniu sondażowym „Rzeczpospolitej” okazało się z kolei, że znacznie mniej jest tych Polaków, którzy cenią największe ich zdaniem dobrodziejstwo Sierpnia, czyli wolność słowa (52 proc. wskazań), niż tych, którzy wytykają po latach największe porażki rewolucji Solidarności: korupcję (58 proc.) i bezrobocie (85 proc.). Czyli jest wolność, ale co z tego? Jawi się jako dobro luksusowe, z wyższych półek, albo jako zakurzone darmowe akcje, które trudno spieniężyć.
Ciekawe są inne, zeszłoroczne badania CBOS, z których wynika, że aż 42 proc. respondentów zgadza się z tezą, że „niekiedy rządy niedemokratyczne mogą być bardziej pożądane niż demokratyczne”, przeciwnego zdania, czyli za demokracją w każdych warunkach, jest tylko 30 proc. Polaków. Również 42 proc. uważa, że „dla takich ludzi jak oni nie ma znaczenia, czy rządy są demokratyczne, czy nie”. Demokracja zatem, która oznacza wolne wybory i swobodę głoszenia poglądów, nie jest niezbędna do życia dla wielu rodaków. Tkwią w świecie, którego horyzonty nie sięgają demokracji. Może dlatego tak łatwo zrezygnować z czegoś, czego i tak się nie widzi i nie ceni. Co się dzieje?
Dla wielu Polaków demokracja wyczerpała proste rezerwy: co miała dać, to już dała, a czego nie dała, już nie da. Przez minione 15 lat polityczna karuzela zatoczyła koło: te same ugrupowania w różnych konfiguracjach były już parę razy u władzy.