Marzenie okazało się złudą”, przyznał premier Ariel Szaron w lutym ubiegłego roku, gdy po raz pierwszy zapowiedział pełną ewakuację osiedli izraelskich ze Strefy Gazy oraz likwidację czterech małych osad żydowskich w północnej części Zachodniego Brzegu. Premier miał na myśli nierealny sen o stworzeniu wielkiego państwa żydowskiego, od Morza Śródziemnego po dolinę Jordanu.
Sceny usuwania siłą zabarykadowanych w synagogach to modlących się, to przeklinających młodych nacjonalistów, matek z dziećmi ze łzami opuszczających swoje domy, radykałów i anarchistów lejących kubły żrących kwasów na żołnierzy i żołnierki, którym przypadło w udziale to trudne zadanie, długo pozostaną w zbiorowej pamięci izraelskiego społeczeństwa.
Na szczęście nie skończyło się to zapowiadaną apokalipsą, mimo iż ponad 5 tys. religijnych fanatyków przekradło się do Strefy Gazy kilka tygodni przed rozpoczęciem ewakuacji. Podjudzani przez równie radykalnych rabinów postanowili dać premierowi Szaronowi przedsmak tego, co go czeka, jeśli odważy się naruszyć „świętość” osadnictwa w Judei i Samarii (takie określenie Zachodniego Brzegu, nawiązując do nazewnictwa z okresu biblijnego, przyjęła prawica).
Istotne jest jednak ostateczne osiągnięcie zamierzeń: ewakuacja ludności cywilnej odbyła się, w większości przypadków, bez użycia siły. Do listopada br., jeśli nie nastąpią jakieś dramatyczne zmiany, wycofają się ze Strefy Gazy ostatnie jednostki armii izraelskiej, a przygraniczna strefa przekazana zostanie w ręce egipskich sił zbrojnych. 38-letnia izraelska okupacja Strefy Gazy dobiegnie końca.
Pełne zrozumienie ostatnich wydarzeń i trzeźwe spojrzenie w przyszłość stosunków izraelsko-palestyńskich wymaga sięgnięcia do niedawnej, lecz jednak historii.
W euforii zwycięstwa w 1967 r.