Archiwum Polityki

Pope parade

Spotkanie w Kolonii było jak pierwsza randka; trochę udane, trochę nie

XX Światowe Dni Młodzieży w Kolonii były megafestiwalem dwóch papieży. Na placu Roncalliego przed katedrą wisiał ogromny portret Karola Wojtyły złożony ze 100 tys. zdjęć młodych ludzi z całego świata – alegoria pokolenia Jana Pawła II. Po przeciwnej stronie równie wielki portret dość niepewnie uśmiechniętego Josepha Ratzingera, ale bez młodzieżowej mozaiki. Kolonia – miasto karnawałów – znosiła korki na ulicach z poirytowanym rozbawieniem. Co tam tłok w tramwajach, skoro ta młodzież taka piękna. Rozśpiewane dziewczyny odsłaniają brzuchy na szerokość dłoni. W piwiarniach harmider i nikt nie pyta o wiek. A w mediach dysputa, czy aby w Kolonii nie za wiele ducha Woodstocku.

Światowe Dni Młodzieży były wydarzeniem duchowym, obyczajowym, politycznym, a przy tym również widowiskiem medialnym. Przede wszystkim jednak były sukcesem Benedykta XVI. Kardynał Ratzinger jako szef Kongregacji Nauki Wiary – a więc dawnej inkwizycji – uchodził za kostycznego konserwatystę, który surowo odmierza słowa i sarka na nazbyt niedookreślone gesty. W Kolonii pokazał jednak, że jako papież potrafi posługiwać się również półtonami. Swą pierwszą wizytę w ojczyźnie zadedykował również tym, którzy nie są ochrzczeni. Odwiedził synagogę. Rozmawiał z przedstawicielami ponadtrzymilionowej społeczności muzułmańskiej. Spotkał się z biskupami protestanckimi. A w swym pierwszym wystąpieniu na lotnisku powołał się na eksponenta Nowego Oświecenia Jürgena Habermasa. Zwracając się do młodzieży raczej zachęcał niż nakazywał, przestrzegając zarazem przed totalitarnymi pokusami oraz traktowaniem religii niczym produktu rynkowego. Taka religijność „jest wygodna, ale zawodzi w momencie kryzysowym”. A więc znów: „extra ecclesiam nulla salus” – nie ma zbawienia poza Kościołem?

Polityka 34.2005 (2518) z dnia 27.08.2005; Komentarze; s. 19
Reklama