Stanisława Wdowczyka zawsze interesowało życie wikingów. Czytał historyczne książki, nauczył się szwedzkiego i norweskiego. A kiedy sześć lat temu ten stateczny biznesmen zobaczył na wyspie Wolin inscenizację bitwy wikingów, postanowił spełnić dziecięce marzenia. Zapuścił włosy i brodę. Wraz z grupą przyjaciół utworzył drużynę Jomsborg Vikings Hird. Sam został jej dowódcą. Druhowie zaczęli wołać na niego Einar. Odtąd pasja stała się obsesją – zaczęła pochłaniać coraz więcej czasu i pieniędzy.
Najkosztowniejsza była replika łodzi wikingów. Budowy podjęła się jedna ze stoczni jachtowych na Helu. Początkowo statek miał czterech właścicieli, ale pozostali nie mieli czasu na zabawę i Einar musiał ich spłacić. – Dotarło do mnie, że jeśli tak dalej pójdzie, to hobby doprowadzi mnie do ruiny. Postanowiłem, że łódź za 100 tys. dol. musi na siebie zarabiać – opowiada Stanisław Wdowczyk. I tak powstała firma Drakkar.
Statek zacumował przy nabrzeżu na Zalewie Zegrzyńskim, a nieopodal w Ryni stanął drewniany gród warowny, który polski wiking zbudował za 300 tys. zł. Tam Einar organizuje dla szkół nietypowe lekcje. Podczas trzygodzinnego pokazu opowiada o życiu i historii wikingów, a pięciu jego kompanów demonstruje ich walki i obyczaje. Wszystko za 800–1000 zł (20 zł od głowy).
Podczas wakacji Wdowczyk jeździ po historycznych festynach, robi pokazy walk wikingów ze Słowianami, a jego ludzie sprzedają na straganie pitny miód trójniak ze spółdzielni pszczelarskiej w Lublinie pod marką Joms Viking. Wdowczyk mówi, że najwięcej pracy będzie jesienią. Od września firmy wynajmują go do imprez integracyjnych. – Pierwszy weekend mam zarezerwowany dla Skandynawsko-Polskiej Izby Gospodarczej, tydzień później robię wielką imprezę dla Warty.