Po kwietniowym doświadczeniu żałoby po Janie Pawle II, kiedy to Polska wyległa na ulice, a zwłaszcza młodzież (nawet niedowiarki i kontestatorzy szkolnej katechezy), Częstochowa sposobiła się na sierpniowy najazd pielgrzymów. Idą w tym roku, bądź co bądź, w intencji rychłej beatyfikacji papieża.
Wygląda na to, że nadzwyczajnego liczebnie najazdu nie będzie. W większości pielgrzymek, które z początkiem sierpnia ruszyły przez Polskę, znów idzie trochę mniej osób niż przed rokiem. Na przykład pielgrzymka białostocka: w tym roku wyszło 300–400 osób, w poprzednim 500–600, dwa lata temu trochę ponad 600 (a i tak grupę amarantową – wojskową – trzeba było połączyć z żółtą – papieską). Chodzą do Częstochowy głównie młodzi, maturzyści i studenci. Ale nawet im coraz trudniej wyrwać wolne dwa tygodnie, bo albo serwują za funty placki w knajpie w Londynie, zarabiając na studia, albo bawią własne dzieci (wczesne roczniki 80. na wszelki wypadek, żeby sobie potem nie blokować kariery, przezornie już na początku studiów decydują się na dzieci – i jest to coraz mniej marginalne zjawisko).
Ale to tylko jedna strona medalu: – W tym samym czasie, szerzej traktując zjawisko pielgrzymowania, można zauważyć, że ruch pielgrzymkowy przeżywa w Polsce renesans – powiada prof. Antoni Jackowski, założyciel zakładu geografii religii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z danych zakładu wynika, że rośnie liczba pielgrzymów w ogóle. W 2004 r. oszacowano ją na 6–7 mln osób. To rekord. Czyli pielgrzymowało aż 17 proc. wszystkich Polaków. Statystykę ciągnie w górę zwłaszcza ten jeden milion pielgrzymów nowych czasów, którzy półturystycznie odwiedzają Lourdes czy Grecję i Turcję szlakiem św. Pawła, a w 2005 r. masowo szturmowali Rzym.