Wiosną Inspekcja Handlowa skontrolowała 247 barów i sklepów spożywczych, działających na dworcach kolejowych, autobusowych i w ich pobliżu. Okazało się, że zmęczony podróżny, który w oczekiwaniu na pociąg zechce się posilić, może tego pożałować. W co piątej placówce sprzedawano towary przeterminowane. Inspektorzy wynotowali najbardziej rażące przypadki: mięso mielone i czipsy – 30 dni po terminie, słodycze – 70 dni po terminie, napoje gazowane – 2 miesiące po terminie. Znaleziono też torebki z przyprawami, których data przydatności do spożycia minęła w 2001 r.
Podobną kontrolę przeprowadzono w czerwcu na Mazurach. Tu celem były małe wiejskie sklepiki, w których często zaopatrują się turyści. Wyniki są miażdżące. Nieświeże produkty trafiły się w co drugiej placówce. Konkluzja z raportu jest jasna – nieprzestrzeganie terminów przydatności do spożycia to główny problem sklepików w małych miejscowościach. A przecież miało być już dobrze. Unijne normy bezpieczeństwa żywności (w tym system HACCP, który wymusił powieszenie w sklepach wyśmiewanej „instrukcji mycia rąk”) i certyfikaty miały gwarantować, że to, co jemy, jest czyste, zdrowe i świeże. Okazało się jednak, że życie toczy się swoją drogą.
Najpierw będzie strona jasna. Tu wszyscy są chętni do rozmowy. Dyrektorzy hipermarketów z przyjemnością wyjaśniają rygorystyczne procedury kontroli żywności. Właściciele masarni oprowadzają, pokazują. I mówią jednym głosem: – Obowiązujące w Polsce przepisy są ostre, jasne, a ich stosowanie gwarantuje bezpieczeństwo klientom.
Nerwowe odliczanie
Na niektórych towarach napisane jest „należy spożyć przed”, a na innych – np. kosmetykach, słodyczach – „najlepiej zużyć przed”.