Piotr Jafernik, młody biznesmen z Bielska-Białej, jest potentatem i monopolistą na Śląsku. Ma cztery amerykańskie helikoptery Enstrom i Exec, pięć samolotów Cessna, dwusilnikową Partenavię. W dwie godziny jest w stanie przerzucić cały zarząd dowolnej firmy do Pragi, Berlina lub Warszawy. Kiedy trwa sezon w piątkowe popołudnia z łoskotem grzeją silniki szybkie śmigłowce – zaganiani menedżerowie chcą jak najszybciej dotrzeć z rodziną do swoich drugich domów w Bieszczadach i Beskidach.
– W ciągu ostatnich dwóch lat przedsiębiorcy wreszcie zrozumieli, że dróg w Polsce szybko nie przybędzie – tłumaczy Jafernik – a czas staje się dla nich coraz cenniejszy. A ja właśnie sprzedaję ludziom czas na godziny. Podróż ze Śląska nad morze gwarantuję w 90 minut.
Lotnisko na warszawskim Bemowie jest największą bazą prywatnych linii lotniczych w Polsce. W wielkich hangarach stoi w sumie kilkadziesiąt niedużych samolotów. Mechanicy w roboczych drelichach patroszą rozgrzebane silniki, obok piloci grają w karty na wielkiej beczce po oleju Castrol. Senną atmosferę raz, czasem dwa razy dziennie zakłóca nagłe zamieszanie wprawiające w ruch cały personel. Zanim jednak pasażer z nieodłączną walizką na notebooka wsiądzie do maszyny, musi przejść przez odprawę w kantorku szefa. Żelazna zasada w tym biznesie: płatne z góry.
Lądowanie w środku puszczy
Na liście certyfikowanych przez GILC (Generalny Inspektorat Lotnictwa Cywilnego) prywatnych przewoźników jest kilkadziesiąt rozproszonych po kraju przedsiębiorstw. Na razie tylko niewielka część w pełni korzysta ze swoich uprawnień. Pozostali to po prostu posiadacze samolotów, którzy od czasu do czasu dorabiają sobie na finansowanie własnego hobby.
Strona internetowa firmy ma trzy wersje językowe: polską, angielską i niemiecką.