Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie wyprzedaże reklamowane bijącymi po oczach procentami: „od 3 stycznia zarabiamy do 50 proc. mniej” anonsuje warszawskie centrum handlowe Wola Park, sieć Cubus pisze krótko „sale – 50 proc.” licząc, że nawet osoba nie znająca angielskiego skojarzy, co znaczy słowo „sale”. Sieć obuwnicza Bata w swojej reklamie prezentuje krótki zestaw możliwości wyprzedażowych: „–10 proc., –20 proc., –30 proc., –50 proc.”. Nie ma sklepu odzieżowego, który nie kusiłby klientów sezonowymi obniżkami. Tym samym tropem podążają również inni sprzedawcy – wyprzedaże organizują sklepy z urządzeniami RTV, kosmetykami, wyposażeniem mieszkań, sprzętem sportowym. W Gdyni udało nam się wypatrzyć nawet wyprzedaż... złota i brylantów (–50 proc.).
Darz-bór!
Amatorzy wyprzedaży w napięciu czekają na moment ich rozpoczęcia. Nadchodzi on tuż po nowym roku, kiedy handlowcy dojdą do siebie po świąteczno-sylwestrowych żniwach. Wówczas miejsce nastrojowych choinek i Mikołajów zajmują dużo bardziej podniecające plakaty obiecujące klientom, że przy każdym zakupie będą zarabiać. Im więcej wydadzą, tym lepszy zrobią interes.
Ten moment kochają szczególnie młodzi ludzie, którym skromne zarobki nie pozwalają na swobodne zaspokajanie kosztownych aspiracji odzieżowych. Polowanie na okazje traktują trochę jak rodzaj sportu. Można potem z dumą pokazywać zdobycze opowiadając, jak tropiło się upragniony ciuch i za jak śmieszne pieniądze udało się go kupić. Blogi – internetowe dzienniki – pełne są zapisów świadczących o gorączce wyprzedaży. „Oficjalnie ogłaszam sezon wyprzedaży za rozpoczęty! – pisze blogierka Magda. – Już od wczoraj buszuję, składam zamówienia, ubieram calutką rodzinę.