Dwa polskie niszczyciele min „Czajka” i „Mewa”, uczestniczące w niedawnych manewrach 12 państw NATO i partnerów Sojuszu, wykryły w pobliżu Rygi 52 różne podwodne przeszkody, co wystawia naszym siłom morskim niezłe świadectwo.
„Mewa”, „Czajka” i „Flaming” – trzy prawie 60-metrowe okręty o maksymalnej wyporności 500 ton, są uznawane za najlepiej zachowane trałowce z serii jednostek zbudowanych jeszcze w latach 60. przez ówczesną Stocznię Komuny Paryskiej w Gdyni. 40 lat temu kosztowały 67,2 mln starych złotych i miały służyć 20 lat... Już w czasach Układu Warszawskiego planowano odesłanie ich na emeryturę i konstrukcję całkowicie nowych polskich niszczycieli min, znanych pod kryptonimem Lodówka. Jednak i wówczas, i w końcu lat 90., kiedy zbliżaliśmy się do członkostwa w NATO, zabrakło funduszy na nowe jednostki. Trzeba więc było jakoś improwizować. Rezultaty okazały się całkiem niezłe.
W 1998 r. MON zatwierdziło plan przebudowy „trzech ptaszków”
w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni i przekształcenia ich w – potrzebne i naszej flocie, i siłom morskim NATO – niszczyciele min. Wymagało to montażu niesłychanie precyzyjnych stacji hydroakustycznych, które są w stanie wykryć – z odległości kilkuset metrów – zamaskowane, samowkopujące się w podłoże i maskujące miny denne. A następnie mogą je odnaleźć za pomocą podwodnych pojazdów-robotów i wysadzić w powietrze specjalnymi ładunkami podkładanymi przez nurków lub głębinowe statki bezzałogowe, sterowane z pokładu niszczyciela min. O tym, jak ważna to operacja, przekonali się na własnej skórze Amerykanie i Brytyjczycy podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r.