Powołana właśnie parlamentarna komisja śledcza ma być premierą tej instytucji, przewidzianej prawem od 1999 r. Próbowano ją dotąd uruchamiać cztery razy, zabrakło jednak po temu zgody Sejmu. Rzecz w tym, czy będzie to premiera poważna i udana, czy przeciwnie, groteskowa, kabaretowa, krzykliwa (czyt. komentarz na s. 16). Jedni słusznie wskazują na dobrą i długotrwałą tradycję komisji śledczych (np. w RFN, w USA tę funkcję spełnia specjalny dla danej sprawy prokurator). Inni obawiają się widowiskowości obrad (mają być jawne), licytacji w politycznych rozgrywkach, nacisku na prokuraturę, prowadzącą przecież własne śledztwo. Komisja może wprawdzie przesłuchiwać świadków, żądać od władz dokumentów, informacji i akt, zlecać czynności śledcze prokuratorowi generalnemu, a na koniec nawet puścić w ruch mechanizm prowadzący podejrzanych z kręgów władzy przed Trybunał Stanu, ale oskarżać i wyrokować w stosunku do ludzi spoza tego grona będzie niezależna prokuratura i niezawisły sąd. Sprawozdanie przedstawione przez komisję konstytucyjnych władz wymiaru sprawiedliwości nie wiąże. Mogą one podzielić albo odrzucić jej wywody. Komisja, najkrócej rzecz ujmując, dążyć będzie do zbadania ujawnionych w mediach zarzutów dotyczących przypadków korupcji podczas prac nad nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji. Sięgnie też nieuchronnie do tła łapownictwa politycznego.
Temu, kto uprawia płatną protekcję, grozi do trzech lat pozbawienia wolności. Dawne kodeksy były dla płatnej protekcji znacznie surowsze. W 2001 r. (ostatnie dostępne dane) skazano w całym kraju za nią zaledwie 14 osób.
A co z często podnoszoną kwestią wstrzymania się z natychmiastowym powiadomieniem o przestępstwie?