Dla Jana Klaty, laureata Paszportu „Polityki”, reżyser to nie zawód, to misja. W swoich przedstawieniach piętnuje grzechy współczesnego człowieka, napomina i grozi apokalipsą. Wystawione na deskach Starego Teatru w Krakowie „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” to ósme z kolei kazanie Klaty. Reżyser wziął z powieści Philipa K. Dicka tematy, ale warstwę science fiction odrzucił: wprowadzałaby niepotrzebny dystans między widzem a opowiadaną mu historią. Spowodowana przegrzaniem Ziemi kolonizacja Marsa, narkotyki przenoszące w „lepszy” świat, wróżbici przepowiadający, czy wdrażany produkt odniesie sukces na rynku, albo sztuczne przyspieszanie ewolucji ludzkiego mózgu to fasada, za którą tkwią problemy dnia dzisiejszego: konsumpcja zastępująca życie duchowe, Bóg jako jedna z ofert na rynku usług metafizycznych, rosnące trudności z odróżnieniem prawdy od fikcji itd. Klata opowiada o nich poprzez historię walki dwóch producentów halucynogenów: Leo Bolero (świetny Jan Peszek) i tytułowego Palmera Eldritcha. Na jej tle rozgrywa się wątek dla reżysera najważniejszy: historia jasnowidza Barney’a Mayersona (Hubert Zduniak), który opuścił żonę (Anna Radwan-Gancarczyk), bo wydawało mu się, że spowalniała jego marsz na drodze kariery. Reszta życia upłynie mu na próbach odpokutowania tego grzechu. Przed duchową pustką ocalić może tylko świadomość grzechu i pokuta – naucza kaznodzieja Klata. Jego kazanie może momentami irytować, męczyć, ale – także dzięki temu, że jest multimedialnym widowiskiem – nie nudzi. I, co najważniejsze, daje do myślenia.