Lewica zmartwychwstaje. Słupki sondażowe rosną. Gazety piszą, że się znów jednoczy. Mają na myśli zapowiedź współpracy SDPL Marka Borowskiego z SLD Wojciecha Olejniczaka. Nowy obóz mają także budować Aleksander Kwaśniewski, Zieloni, Ordynacka, różne małe grupy i ewentualnie Władysław Frasyniuk z Partią Demokratyczną. Co to ma wspólnego z lewicą?
O lewicowości nowej koalicji świadczyć mają z jednej strony deklaracje Marka Borowskiego, powoływanie się na Jacka Kuronia i obecność Zielonych na liście SDPL, a z drugiej lewicowe teksty Wojciecha Olejniczaka drukowane w „Gazecie Wyborczej” i odwoływanie się szefa SLD do intelektualnego dorobku środowiska „Krytyki Politycznej” ze Sławomirem Sierakowskim na czele. To sporo. Ale osoba, która nie cierpi na kompletną amnezję, musi być nieufna.
Kto pamięta ultralewicową, antybalcerowiczowską, klasową retorykę Leszka Millera z kampanii wyborczej przed pięcioma laty i kto potem obserwował, jak szybko po przejęciu władzy postkomunistyczna lewica stała się postkomunistyczną prawicą, kto widział, jak błyskawicznie lewicowy populizm SLD z kampanii wyborczej (równe żołądki, miliony ludzi żywiących się na śmietnikach) ustąpił miejsca neoliberalnemu populizmowi partii rządzącej, ten musi być podejrzliwy. Ta podejrzliwość prowadzi do zasadniczego pytania: ile tym razem jest lewicy w lewicy?
Postkomunistyczna prawica
Odpowiedź nie jest łatwa. Po pierwsze ze względu na ludzi, którzy mają tę nową lewicę budować. Szefem SLD jest Wojciech Olejniczak, minister w postkomunistyczno-prawicowym rządzie Leszka Millera. Można założyć, że Olejniczak, który jest młodym człowiekiem, nie miał wcześniej okazji zademonstrować własnej tożsamości i dopiero teraz całkowicie szczerze wykłada swoje lewicowe credo.