Startowaliśmy z Koszykiem w grudniu 1983 r., świeżo po stanie wojennym, gdy większości towarów się nie kupowało, ale wystawało w kolejkach, organizowało, polowało, miało do nich dojście. „Stefan ma dojście do mięsa” – mówił na rysunku Andrzeja Mleczki jeden facet drugiemu, podczas gdy w tle obywatel Stefan obłapiał sklepową z mięsnego.
Żart rysownika cenzura mogła przełknąć. Publicystyki gospodarczej już nie. No to wymyśliliśmy Koszyk; tutaj opisywanie braków i wzrostu cen było dla cenzury bardziej strawne. Pierwsze Koszyki „Polityki” zawierały więc, obok rubryk z cenami, dwie najważniejsze i najbardziej rozbudowane: dostępność i uwagi (patrz tabelka z przykładami cen i komentarzy z lat 1983–84). Opisywaliśmy tam rynek niedoborów, ukrytą inflację, a także udrękę codziennych zakupów, żeby dopaść gdzieś kawał sera, mięsa, parę rajstop czy rolkę papieru toaletowego.
Protezy rynku niedoborów
Nieracjonalny system gospodarczy sprawiał, że mieliśmy rynek powszechnych niedoborów. Sztywne, centralnie ustalane ceny nijak się miały do kosztów i nominalnych zarobków. Nierównowagę rynkową pogłębiała nadmierna emisja pieniądza w stosunku do wartości wytworzonych dóbr i usług, powodująca tzw. nawis inflacyjny i przymusowe oszczędności. Wobec prawdziwej wydajności naszej gospodarki zarabialiśmy za dużo. Gorący pieniądz ściągał z rynku niedobitki towarów. Podnoszono więc ceny urzędowe, ale nierównowaga rynkowa się pogłębiała.
Wątły rynek nie potrafił wchłonąć nawet bieżących wypłat, a do tego wisiały nad nim pieniądze niewydane w latach poprzednich. W każdej chwili groziło to katastrofą. W latach od 50. do 70. nadmiernie inwestowano w przemysł ciężki kosztem niedoinwestowania przemysłów produkujących artykuły konsumpcyjne.