Role się odwróciły. Leszek Miller, który jeszcze niedawno oskarżał rząd Jerzego Buzka o narażenie kraju na niebezpieczeństwo energetyczne, dziś sam musi się tłumaczyć z własnych zaniechań. Choć minęło pięć lat, nasza sytuacja pozostała bez zmian. Wciąż jesteśmy uzależnieni od rosyjskiego Gazpromu, który – jak pokazał niedawny incydent na Ukrainie i dwa lata wcześniejszy na Białorusi – jest politycznym instrumentem w rękach Kremla. Nie mamy ani nowych stałych dostawców gazu, ani transgranicznych rurociągów, by w razie kłopotów sprowadzić potrzebną ilość surowca z kierunku innego niż wschodni. Rząd SLD nie tylko wycofał się z gazociągowych umów z Duńczykami i Norwegami, ale także nie dopuścił do powstania krótkiego niemiecko-polskiego łącznika Bernau–Szczecin, którego budowy domagał się wcześniej sam Miller. Czy takie właśnie zarzuty znajdą się w akcie oskarżenia byłego premiera?
On sam zawczasu je odpiera. Sekunduje mu Marek Kossowski, do niedawna prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG). Twierdzą, że rząd AWS prowadził awanturniczą politykę energetyczną, która zamiast zapewnić Polsce bezpieczeństwo, wpędzała ją w jeszcze większe kłopoty. Projekty podmorskich gazociągów z Danii i Norwegii były ekonomicznie nierealne, co dostrzegli skandynawscy partnerzy i to oni, a nie my, z nich się wycofali. Gaz sprowadzany tą drogą byłby bardzo drogi, a na dodatek byłoby go za wiele, bo wcześniej nie zadbano o renegocjację rozdętego kontraktu z Rosją. W efekcie mielibyśmy w sumie ponad 20 mld m sześc. drogiego gazu i niezły pasztet, bo dzisiejsze potrzeby Polski to 13–14 mld m sześc. Kto by za to zapłacił? Zasługą rządów SLD było posprzątanie tego bałaganu: PGNiG wyszedł z długów i dziś jest prężną i dochodową spółką giełdową, zdolną do realizacji najtrudniejszych projektów podnoszących bezpieczeństwo energetyczne kraju.