Stanisław Florek, dyrektor Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego w Kielcach, był o włos od zdobycia tytułu menedżera roku 2005 w ochronie zdrowia. – Nie mamy długów, odnowiliśmy sprzęt, wymieniliśmy ambulanse. Podpisany na ten rok kontrakt jest wyższy od ubiegłorocznego o 3,5 proc. – mówi zadowolony, bo kapituła konkursu Sukces Roku doceniła te menedżerskie zdolności przyznając mu honorowe wyróżnienie.
A jednak, mimo zasłużonego splendoru, dyrektor Florek nie kryje rozgoryczenia – kolejny rok przyjdzie mu pracować w trudnych warunkach, bo termin wejścia w życie ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, uchwalonej przez Sejm w 2001 r., znów odłożono o rok. – Tak długo już czekamy na ustawę, która zagwarantuje finansowanie pomocy doraźnej z budżetu państwa, że wkrótce upomną się o nas autorzy Księgi Guinnessa – ironizuje. – A przecież system ratownictwa, tak jak straż pożarna lub policja, jest służbą państwową i powinien zostać ujednolicony w całym kraju. Dotyczy to zarówno jego organizacji, jak i finansowania.
Dziś pomoc doraźną Narodowy Fundusz Zdrowia opłaca z pieniędzy otrzymanych z naszych składek. I choć kasa NFZ jest jedna, w rzeczywistości kontrakty z pogotowiem ratunkowym nie są identyczne i każdy oddział wojewódzki Funduszu przeznacza na utrzymanie karetek inną kwotę – zdaniem dyrektora Florka różnice te wynoszą nieraz kilkadziesiąt milionów złotych w skali roku. To prawda, że liczba mieszkańców w każdym województwie jest inna, ale koszty funkcjonowania karetek są wszędzie podobne.
Z punktu widzenia rządu, źródło finansowania karetek pogotowia nie musi być wcale tak istotne, bo niezależnie od tego, czy są to pieniądze wydawane przez NFZ ze składek, czy przez ministra finansów z budżetu centralnego – pochodzą z kieszeni obywateli.