Polityka: – Jedną z pana pierwszych teatralnych ról był Hamlet w przedstawieniu Adama Hanuszkiewicza z 1970 r. Sześćdziesiąte urodziny uczci pan rolą króla Leara w spektaklu reżyserowanym przez Andrieja Konczałowskiego. Czyli od Szekspira do Szekspira...
Daniel Olbrychski: – Po drodze był Otello i Makbet. Nie planowałem fetowania swoich urodzin. Propozycja przedstawienia wyszła ze strony Biura Teatru i Muzyki. Wspólnie z jego szefem Januszem Pietkiewiczem i Bogdanem Augustyniakiem, dyrektorem Teatru Na Woli, w którym „Król Lear” będzie grany, zdecydowaliśmy się na tę sztukę.
Czy fakt, że reżyserem jest Rosjanin i filmowiec, znajdzie odzwierciedlenie na scenie?
Nie. Podziwiam kulturę rosyjską, ale Konczałowskiego cenię nie za narodowość, tylko za wszechstronną wiedzę i umiejętność pracy z aktorem. Andrzej znany jest zarówno jako filmowiec, jak i reżyser teatralny i operowy.
W ubiegłym sezonie mieliśmy całą serię inscenizacji „Makbeta” dziejących się na pustyniach Iraku. Czy w „Królu Learze” znajdą się jakieś odniesienia do współczesności?
Miałem to szczęście, że we wszystkich inscenizacjach Szekspira, w których brałem udział, traktowaliśmy Szekspira jako materiał ponadczasowy i uważaliśmy, że problemy, które porusza, nie wymagają nachalnej aktualizacji. Szekspir to coś więcej niż sprawy aktualne czy polityka.
Jednak już tak podstawowa decyzja jak wybór kostiumu dla bohatera osadza sztukę w jakiejś rzeczywistości.
Nie umiem dokładnie określić epoki, z jakiej pochodzą kostiumy, tak jak nie umiem powiedzieć, kiedy dzieje się nasz „Król Lear”.