Archiwum Polityki

Homo Dei

Marcin Kaliński wędruje przez religie tak, jak bohaterowie powiastek filozoficznych Woltera wędrowali przez świat. Przeżywa przygody, gromadzi obserwacje. Stale powiększa zbiór fotografii składający się na cykl Homo Dei – Człowiek Boży. Są na tych zdjęciach chasydzi tańczący z miotłami, zatopieni w medytacjach buddyści zen, młodzi misjonarze mormońscy, poganie świętujący przy ognisku nadejście wiosny.

Swoją wędrówkę Marcin Kaliński, rocznik 1981, student filozofii na Uniwersytecie Gdańskim, absolwent Studium Fotografii Artystycznej, związany z Gdańską Galerią Fotografii Muzeum Narodowego rozpoczął w 2002 r. Pojechał wtedy z Gdańska do Krakowa, żeby zobaczyć pielgrzymkę papieską. I poczuł, że zanurza się w inną rzeczywistość. Zmienioną przez wydarzenie religijne. Fascynującą.

Od tego czasu niemal każdą wolną chwilę poświęca na fotografowanie obrzędów, misteriów, modlących się ludzi. Z Głównego Urzędu Statystycznego ma listę oficjalnie działających w Polsce Kościołów i wyznań. Jest na niej ponad 70 pozycji. Z górą 20 kolejnych, niezarejestrowanych, dorzucono mu w Dominikańskim Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.

Rzeczywistość równoległa

Bardzo ostrożnie zapukał do chasydzkiej kuchni w przeddzień 21 Adara. Chasydzi ściągają wtedy do Leżajska, by obchodzić rocznicę śmierci cadyka Elimelecha. Zapukał więc i czekał. Wyjrzał stary chasyd, zaczął wymachiwać palcem: Nie rozumiesz, nie rozumiesz! – wołał. – Jakby czytał w moich myślach – dziwił się Kaliński. Ale zaraz wyszedł inny chasyd. I okazało się, że starzec swoim „nie rozumiesz” chciał wyjaśnić, że nie zna polskiego. Przybyszowi pozwolono wejść pod warunkiem, że pozostanie w nakryciu głowy. Nałożył czapkę. Spędził w niej następne trzy dni.

W kuchni chasydzi smażyli cebulę jak frytki, na brunatnoczarny kolor. Woń przypalenia mieszała się z wonią oleju, czosnku, papierosowego dymu. Uświadomił sobie, że to musi być ten zapach, o którym czytał w lekturach z liceum. Bałagan panował koszmarny, bo gospodarze, co zbędne, rzucali nie do śmietniczki, tylko na ziemię. Nawet jajko, które okazało się zepsute.

Miasteczko jest małe, a autokarów przyjechało tyle, że na uliczkach zaroiło się od czarnych chałatów.

Polityka 26.2005 (2510) z dnia 02.07.2005; Na własne oczy; s. 100
Reklama