Swoją wędrówkę Marcin Kaliński, rocznik 1981, student filozofii na Uniwersytecie Gdańskim, absolwent Studium Fotografii Artystycznej, związany z Gdańską Galerią Fotografii Muzeum Narodowego rozpoczął w 2002 r. Pojechał wtedy z Gdańska do Krakowa, żeby zobaczyć pielgrzymkę papieską. I poczuł, że zanurza się w inną rzeczywistość. Zmienioną przez wydarzenie religijne. Fascynującą.
Od tego czasu niemal każdą wolną chwilę poświęca na fotografowanie obrzędów, misteriów, modlących się ludzi. Z Głównego Urzędu Statystycznego ma listę oficjalnie działających w Polsce Kościołów i wyznań. Jest na niej ponad 70 pozycji. Z górą 20 kolejnych, niezarejestrowanych, dorzucono mu w Dominikańskim Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
Rzeczywistość równoległa
Bardzo ostrożnie zapukał do chasydzkiej kuchni w przeddzień 21 Adara. Chasydzi ściągają wtedy do Leżajska, by obchodzić rocznicę śmierci cadyka Elimelecha. Zapukał więc i czekał. Wyjrzał stary chasyd, zaczął wymachiwać palcem: Nie rozumiesz, nie rozumiesz! – wołał. – Jakby czytał w moich myślach – dziwił się Kaliński. Ale zaraz wyszedł inny chasyd. I okazało się, że starzec swoim „nie rozumiesz” chciał wyjaśnić, że nie zna polskiego. Przybyszowi pozwolono wejść pod warunkiem, że pozostanie w nakryciu głowy. Nałożył czapkę. Spędził w niej następne trzy dni.
W kuchni chasydzi smażyli cebulę jak frytki, na brunatnoczarny kolor. Woń przypalenia mieszała się z wonią oleju, czosnku, papierosowego dymu. Uświadomił sobie, że to musi być ten zapach, o którym czytał w lekturach z liceum. Bałagan panował koszmarny, bo gospodarze, co zbędne, rzucali nie do śmietniczki, tylko na ziemię. Nawet jajko, które okazało się zepsute.
Miasteczko jest małe, a autokarów przyjechało tyle, że na uliczkach zaroiło się od czarnych chałatów.