Archiwum Polityki

Kawa w Caffè Greco

W miejscu opisanym albo tylko nazwanym przez pisarza zawsze jest mniej, niż zostało opisane lub nazwane. Znam tę prawdę na wylot, znam ją tym bardziej, że sam ją – przynajmniej w tej wersji – ułożyłem. Maniakalnie powtarzam, że nieważne, jak było – ważne, jak się pisarzowi, zwłaszcza wielkiemu pisarzowi, napisało i na nic nauka, na nic wiedza, na nic przekonania – sam we własne sidła wpadłem. Łaziłem po Rzymie i licho mnie podkusiło – polazłem do Caff? Greco. Błąd tym większy, że łaziłem po Rzymie z przewodnikiem od strony knajpianej więcej wartym niż wszystkie gastronomiczne bedekery świata. Łaziłem mianowicie z własnoręcznie przez Piotra Adamczewskiego sporządzonym spisem lokali, w których przysiąść i pokrzepić się jest rzeczą dogodną, godziwą i chwalebną. Miałem w garści manuskrypt bezcenny, ale w pysze bezbrzeżnej wydało mi się to mało i prócz knajp, w których bywał Adamczewski, postanowiłem zajść też do kawiarni, w której bywał Gogol, Mickiewicz, Stendhal, Schopenhauer, Twain i setki innych artystów i pisarzy. Snobizm, krótko mówiąc, mną kierował i jeśli coś mnie usprawiedliwia, to po pierwsze fakt, że Rzym to jest miasto, w którym o snobizm łatwo, w którym pewnego rodzaju snobizmu nie da się uniknąć (w końcu Fontanna di Trevi, Forum Romanum – że nie wspomnę o Watykanie – to są bardzo snobistyczne miejsca), a po drugie mój snobizm nie z wielkiego, a z małego i dość szczegółowego brał się kwantyfikatora. Caff? Greco mnie ciekawiło jako „miejsce akcji” wielkiego wiersza Miłosza.

„W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, w Rzymie, przy via Condotti, siedzieliśmy z Turowiczem w Caff?

Polityka 26.2005 (2510) z dnia 02.07.2005; Pilch; s. 94
Reklama