To pierwsza tak wielka ekspozycja od śmierci artysty w 1999 r. i pierwsza w stolicy od ponad 30 lat. A to oznacza, że całe jedno pokolenie pozbawiono kontaktu z czymś, co niegdyś było w kraju synonimem nowoczesnej sztuki i budziło emocje nie mniejsze niż mecze piłki nożnej narodowej reprezentacji. Ciekawe, czy ów powrót z zapomnienia okaże się triumfalnym odrodzeniem, czy tylko jeszcze jedną muzealną ciekawostką, która dziś, po kilku dekadach, nie ekscytuje, a co najwyżej zaciekawia. Równo 30 lat temu w ankiecie polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki Hasior uznany został (ex aequo z Tadeuszem Brzozowskim) za najwybitniejszego powojennego rodzimego twórcę. Z kolei w ankiecie zorganizowanej rok temu przez miesięcznik „Art&Business” zajął pierwsze miejsce w kategorii „artysta niesłusznie zapomniany”. Paradoks? Otóż całe jego życie i twórczość pełne były zaskakujących wolt i przypadków, których z reguły nie doświadczają znani artyści.
Zaczynał obiecująco. Skończył warszawską ASP, doskonalił umiejętności w Paryżu pod okiem wielkiego Osipa Zadkina. Podróżował, wystawiał, uczył w zakopiańskiej szkole Kenara. Ta wznosząca się linia szybko jednak opadła w dół. Przede wszystkim pomijano go przy organizacji zagranicznych wystaw. „Przez blisko dziesięć lat trzymano mnie pod korcem” – mówił. Przełom w kraju nastąpił w 1966 r. wraz z retrospektywą jego prac w Zachęcie. Na świecie – w 1968 r. wraz z wystawą w słynnym sztokholmskim Moderna Museet. Dwa lata później reprezentował nasz kraj (wraz z Józefem Szajną) na weneckim Biennale. Krzywa znów zaczęła ostro piąć się w górę: prestiżowe wystawy na świecie i w Polsce, nagrody, laury, zaproszenia.
W 1985 r. otworzył w Zakopanem przy Muzeum Tatrzańskim autorską galerię.