Australijczyk Pat Cash, mistrz Wimbledonu z 1987 r., całkiem niedawno przyznał się publicznie do przygody, jaka przytrafiła mu się przed kilkoma laty w pewnym klubie tenisowym na Majorce. Miał tam rozegrać mecz pokazowy z innym sławnym tenisistą Borisem Beckerem. Niemiec jednak w ostatnim momencie zrezygnował z gry z powodu kontuzji. Organizatorzy wpadli w popłoch. Bilety wyprzedane, ludzie już siedzą na trybunach, a w szatni tylko jeden zawodnik. „Proponowałem im, że zagram sam ze sobą, ale nie poszli na to” – żartował Cash. „Przyprowadzili jakiegoś czternastolatka i poprosili, żebym się z nim zmierzył. Dlaczego nie, pomyślałem, może być dobra zabawa. Po godzinie wszyscy się świetnie bawili oprócz mnie, bo przegrałem w końcu z tym dzieciakiem. Z ciekawości zapytałem, jak się nazywa. Rafael Nadal – odpowiedział”.
Cash natychmiast zadzwonił do kilku swoich sponsorów sugerując im, by zainteresowali się utalentowanym tenisistą. Ale to nie było specjalnie potrzebne, gdyż Rafael Nadal nie jest tenisowym Jankiem Muzykantem. Jego ojciec, producent okien, mógł bez trudu sfinansować karierę syna. Dzięki temu Rafael pozostał w domu rodzinnym i nie musiał jechać do słynnego ośrodka w Barcelonie, któremu Hiszpania zawdzięcza wielu wybitnych tenisistów. Rodzice mieli go pod ręką i liczyli, że dzięki temu dopilnują edukacji młodego człowieka. Niewiele to jednak pomogło.
Rafael po skończeniu podstawówki nie przebił się przez szkołę średnią.
Podczas podróży na turniej rozgrywany na Wyspach Kanaryjskich zgubił wszystkie podręczniki i to był wystarczający powód do przerwania nauki. „Nienawidziłem przedmiotów ścisłych” – wspomina tenisista, o którym sprawozdawcy mówią dziś z zachwytem, że znakomicie wykorzystuje geometrię kortu.