Prestiżowy branżowy miesięcznik „Press” zapytał dziennikarzy, czy działają wśród nas agenci tajnych służb. Odpowiedź wydaje się pozytywna. Kilku znanych autorów – m.in. Anna Marszałek z „Rzeczpospolitej” i Witold Gadowski z TVN – stwierdziło, że byli werbowani przez służby III RP, ale odrzucili ofertę. Karolina Cwynar-Zubała opowiedziała o propozycji „informacja za informację”. Wojciecha Czuchnowskiego z „Gazety” werbowano jak za dawnych czasów. Podczas nieformalnego przesłuchania w UOP nakłaniano go do podpisania współpracy, ale się nie zgodził. Ci, którzy się zgodzili – jeżeli tacy są – pozostali anonimowi.
Nasz redakcyjny kolega Piotr Pytlakowski, który od lat uprawia śledcze dziennikarstwo, powiedział „Pressowi”, że po wiedzy, jaką dysponują niektórzy autorzy, można poznać, czy są na garnuszku służb. Także Tomasz Szymborski z „Rzeczpospolitej” uważa, że w redakcjach działają „agenci wpływu”, którzy „dostają materiały ze służb i publikują je bez sprawdzenia”. Wprawdzie Bertold Kittel, znany dziennikarz śledczy z tej samej redakcji, twierdzi, że to niemożliwe, bo teksty przechodzą w redakcjach przez wiele rąk, ale dziennikarze mieli ostatnio zbyt wiele głośnych wpadek, by brzmiało to wiarygodnie.
Wygląda więc na to, że – jak plotkowano od lat – znów są wśród dziennikarzy agenci. Pół biedy, jeśli wspierają oni służby obserwacjami z egzotycznych podróży, swoją wiedzą na temat świata przestępczego albo nawet tym, co wiedzą o kolegach. Gorzej, jeżeli – co sugerują Szymborski i Pytlakowski – stają się narzędziem służb manipulujących opinią publiczną. A przecież przy różnych okazjach napotykamy ślady takich manipulacji.