Archiwum Polityki

Cudowny papier

Na przylatującego do Polski faceta, który chce zostać prezydentem, choć nie ma o niczym zielonego pojęcia, czekają na lotnisku tłumy dziennikarzy, fotoreporterów i kamery licznych stacji telewizyjnych. Facet, który chce zostać prezydentem, choć nie ma o niczym zielonego pojęcia, jest z lekka osłupiały, bo raczej się spodziewa, że będzie go witał pies z kulawą nogą, a tu proszę: nieprzebrane rzesze. Nie mając o niczym zielonego pojęcia – to jedno, że mianowicie nie ma o niczym zielonego pojęcia – on wie. Ma świadomość własnej ignorancji. Może nie jest to świadomość przesadnie ostra, może nie ogarnia ona bezmierności głuptactwa, ale jest. Jest, w każdym razie, lęk przed zdemaskowaniem.

Może nie bez przerwy, ale jednak od czasu do czasu trapi go myśl, że jego ignorancja jest już znana. Jest pełen obaw, że jego brak zielonego pojęcia o czymkolwiek już się rozszedł po kraju jak przysłowiowy smród po gaciach. To się mogło zdarzyć, bo człowiek, który chce zostać prezydentem, choć nie ma o niczym zielonego pojęcia, nie pierwszy raz przylatuje do Polski celem zostania prezydentem. Trzeci raz przylatuje i trzeci raz próbuje. Co więcej, za pierwszym razem niemal mu się udało. Był w ścisłym finale. Prezydentem nie został, ale swoją wersję kariery Nikodema Dyzmy zrobił. Jest to – ma się rozumieć – porównanie dla bohatera książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza obraźliwe. Dyzma przy nim to był erudyta, wybitny ekonomista, znakomity organizator, rasowy i skuteczny polityk. Ten jest Dyzmą karłowatym, Dyzmą karykaturalnym (sam Dyzma był karykaturą, więc ten jest karykaturą karykatury), Dyzmą skundlonym. Nie są to jakieś odkrywcze uwagi. Ale Dyzma zdemaskowany i ponawiający próbę kariery – to jest jednak rzadkie, by nie rzec z lekka nierzeczywiste.

Polityka 24.2005 (2508) z dnia 18.06.2005; Pilch; s. 101
Reklama