Prestiżowe dzienniki brytyjskie donoszą o objawach epidemii sudoku: pasażerowie metra wysiadają na niewłaściwych stacjach, matki nie odbierają na czas dzieci ze szkoły, przy drzwiach skomlą niewyprowadzone psy. „Jeśli do południa nie rozwiążę sudoku, na resztę dnia dopada mnie depresja” – pisze jeden z czytelników.
Sudoku to wirus przywleczony z Japonii. Ma kształt kwadratu podzielonego na 81 kratek, w które należy wpisać cyfry od 1 do 9 tak, aby w każdym wierszu, w każdej kolumnie i w każdym mniejszym kwadracie 3x3, obwiedzionym grubą linią, znalazło się dziewięć różnych cyfr – niektóre są już rozmieszczone we właściwych kratkach.
O to, kto zaraził Brytyjczyków, spierają się „Times” i „Daily Mail”. Spór jest równie zabawny co jałowy. Po raz pierwszy zamieścił ją w końcu lat 70. nowojorski magazyn „Math Puzzles and Logic Problems”, skąd została adoptowana przez japońskie wydawnictwo Nikoli. W Japonii popularna stała się po 1986 r. po paru drobnych modyfikacjach: liczba cyfr wstępnie rozmieszczonych w diagramie nie może przekraczać 30, a ich układ powinien być symetryczny. Wydanym w Tokio zbiorkiem sudoku zainteresował się przed ośmiu laty mieszkający w Hongkongu emerytowany nowozelandzki sędzia Wayne Gould. Opracował program komputerowy układający zadania i goszcząc w Londynie zaproponował redakcji „Timesa” kilka swoich łamigłowek. Sudoku zadebiutowało na łamach szacownego dziennika 12 listopada ubiegłego roku i... lawina ruszyła.
Połączenie prostych reguł z gimnastyką szarych komórek, nierzadko dość intensywną, okazało się hitem. Swoją rolę odegrała zagadkowa i egzotyczna nazwa sudoku (co po japońsku znaczy „po jednej cyfrze”). Wkrótce łamigłówka trafiła na łamy innych brytyjskich gazet.