Tatar działkę mierzy, grodzi, potem chrzci krwią ofiarnego barana i na niej siada. Siedzi czasem kilka lat, w słońcu i w deszczu. Tak zdobywa niepisane prawo do posiadania samozachwata. Ziemia pod przyszły dom (samowolkę budowlaną) to najczęściej państwowy ugór, na oko Tatara teren niczyj. Uważa on, że ziemię odbiera jako ekwiwalent za to, co stracił, a co było kawałkiem Qirim, jego krymskiej ojczyzny.
Dziś Krym to Ukraina, ale do 1991 r. był tu Związek Radziecki. Stalin, pod zarzutem kolaboracji z niemieckim okupantem, deportował stąd w maju 1944 r. w bydlęcych wagonach do Azji Środkowej 193 tys. Tatarów, a z nimi Greków, Niemców, Ormian, Karaimów i Żydów. Od 1989 r. (demontaż ZSRR) trwa masowy powrót Tatarów. Na miejscu jest już ich 250 tys. Przypomina to zdobywanie fortecy. Powód: dwie trzecie ludności miejscowej to napływowi Rosjanie, mieszkający w byłych dobrach Tatarów. Połowa tatarskich repatriantów nie ma więc dachu nad głową, wegetuje w skleconych budkach albo w wagonczikach – adaptowanych na domy wagonach kolejowych.
Wielu Tatarów żyje w pasiołkach (wiejskich osiedlach) i we wspomnianych samozachwatach (z czasem legalizowanych). 75 proc. pasiołków nie ma prądu, jeszcze więcej dostępu do wody. Brak jest szkół, szpitali i dróg. Bezrobocie wśród Tatarów na Krymie sięga 70 proc.
– Lud nasz podniesie się z zapaści, służy temu między innymi samozachwat – mówi Nadir Bakirow, prawnik, członek Medżlisu, tatarskiego parlamentu uznanego przez władze Krymu za nielegalny. – Gdybyśmy chcieli być posłuszni prawu, do dziś żylibyśmy na zsyłce. Jest ciężko, ale powrót oddaje ważną historyczną prawdę, że na Krymie to Tatar jest gospodarzem, a Rosjanin – przyjezdnym – innostrancem.