W maju tego roku, w jedenaście miesięcy po zdobyciu trzech medali olimpijskich, Otylia znów poszła powiedzieć trenerowi, że odchodzi ze sportu. Że wypaliła się, nic więcej w sporcie nie osiągnie, nie będzie startować w mistrzostwach świata. Bo po co, skoro nie ma szansy na medale.
Trener jej na to, żeby nie gadała bzdur, tylko się wzięła w garść. „Polityce” przyznał wówczas jednak, że Otylia – być może jedna z większych postaci w historii polskiego sportu – ma kryzys motywacji. W maju 2005 r. 400 m Otylia popłynęła o 11 sek. gorzej w stosunku do swoich najlepszych wyników.
Otylia mówi tak: co jakiś czas otwiera jej się taka klapka w głowie i myśli lecą jak domino. Że gorszy wynik równa się brak medalu. A to równa się straszne artykuły w gazetach. Co następnie równa się złamane serca Otylii i jej rodziców. Ostatecznie wszystko równa się złamane życie. Więc może lepiej zawczasu się wycofać? – Ze wszystkich życiowych kryzysów, zwątpień i braków wiary w siebie ten w maju wcale nie był najgorszy – opowiada. – Może tylko fizycznie byłam bardziej niż kiedykolwiek zmęczona.
Przeznaczenie
W zasadzie Otylia nie powinna była trafić do wody. Pływanie jak żaden inny sport sprzyja myśleniu, a ona – mówi – i tak ma nadmierną naturalną skłonność do rozszczepiania włosa na czworo.
Wyszło przypadkiem, marzyła o tańcu towarzyskim, ale wszyscy chłopcy byli niżsi o głowę. Stwierdzono za to wadę kręgosłupa, rodzice pilnowali, żeby robiła zalecaną gimnastykę korekcyjną w basenie. I w ten sposób okazało się, że całkiem nieźle pływa.