Archiwum Polityki

Rykoszetem w gazetę

Informacja, podana na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”, o współpracy funkcjonariuszy Komendy Głównej Policji z gangsterami okazała się nieprawdziwa. „Gazeta” przyznała się do błędu, przeprosiła czytelników i policjantów, ujawniła także źródła, z których pochodziły fałszywe informacje, twierdząc, że padła ofiarą prowokacji. To zdarzenie warte jest kilku uwag.

Przede wszystkim to dobrze, że informacja się nie potwierdziła, bo nie ma rzeczy bardziej kompromitującej policjantów niż współpraca z przestępcami. W sytuacji braku zaufania do wszystkich niemal instytucji państwa, powszechnych podejrzeń o korupcję i upadku zawodowych standardów etycznych, doniesienie o skandalu w policji brzmiało tyleż szokująco, co prawdopodobnie. Dementi „Gazety” przywraca honor policjantom, lecz nie zamyka sprawy. Ważne jest, aby wewnętrzne śledztwo ustaliło, czy szef Centralnego Biura Śledczego w Olsztynie Jan Markowski rzeczywiście dopuścił się prowokacji, wobec kogo i z jakich powodów? Byłoby lepiej, gdyby Markowski okazał się tylko konfabulantem i mitomanem, ale wciąż nie można wykluczyć jakiejś brudnej intrygi i rozgrywki wewnątrz policji. Wtedy mielibyśmy prawdziwą aferę, może nie takiego kalibru jak „przejście na ciemną stronę”, ale wymagającą twardej reakcji zwierzchników.

Poza Markowskim mamy jeszcze co najmniej dwie sprawy personalne, wywołane fałszywą publikacją „Gazety”. Jedna to sprawa Andrzeja Brachmańskiego, zdymisjonowanego wiceministra, odpowiedzialnego za policję. Brachmański, jak chyba wszyscy urzędnicy wywodzący się z aparatu SLD, nie miał ani dobrej opinii, ani dobrej prasy. Nikt też specjalnie go nie broni i nie żałuje. Jeśli jednak stracił pracę z powodu fałszywych oskarżeń i dla świętego spokoju przełożonych, to nie jest w porządku.

Polityka 22.2005 (2506) z dnia 04.06.2005; Komentarze; s. 18
Reklama