Archiwum Polityki

Polka z niedźwiedziem

Po co pisać o wyborach w Rosji, skoro wiadomo, kto je śpiewająco wygra? Jest trudniejsze pytanie: Dlaczego mimo dyplomatycznych deklaracji, że stosunki polsko-rosyjskie są dobre – w istocie są złe. Moskwa traktuje Warszawę z chłodnym, nawet lekceważącym dystansem. Warszawa nie ma na to sposobu ani pomysłu.

Jak w starym żydowskim dowcipie. Po wielu latach spotykają się szkolni koledzy. – Co u ciebie słychać? – pyta jeden. – Dobrze – odpowiada drugi. – Ale proszę cię, opowiedz szerzej – nalega pierwszy. – No cóż, wszystko idzie źle – pada odpowiedź. W szczegółach więc lista polsko-rosyjskich spraw przynosi same rozczarowania. Zaczniemy od sprawy nie tak błahej, a wielce symbolicznej, którą sami wyciągnęliśmy na jaw równo cztery lata temu (POLITYKA 9/2000): rosyjskie nieruchomości w Warszawie. Przypomnijmy: Rosjanie władają w Polsce ogromnym majątkiem, który PRL wkładała im do rąk w wiernopoddańczych darach albo w drodze wymiany. Niestety, ta wymiana polegała na tym, że ZSRR brał parcele w Warszawie, a Polakom niczego nie dawał w zamian. „Nadszedł czas, by wyczyścić ten spadek po kolonializmie i podobno Moskwa gotowa jest do rozmów z Polską” – pisałem naiwnie w 2000 r.

Poprzednia ekipa przebąkiwała nawet o procesowaniu się z Moskwą, ale przyjęto taktykę, by Rosjanom nie odbierać pięknych parcel, dawanych hojną ręką przez marszałków Rokossowskiego i Spychalskiego (ale i późniejsze towarzystwo), lecz starać się wyprosić coś, co by choć trochę zrekompensowało nasze straty w Moskwie, wynikające z drogiego najmu podrzędnych terenów. Efekt: z najmu Instytutu Polskiego w Moskwie Rosjanie nas wymanewrowali, budynek zburzyli, nie bacząc na zainwestowane polskie miliony. W Moskwie Polska nie tylko nie ma własnego instytutu, nie ma też szkoły, nie ma instytutu polskiego ani konsulatu w Petersburgu, ani konsulatu w Irkucku. Słowem, wymiana dokładnie taka jak w czasach kolonialnych.

Polityka 10.2004 (2442) z dnia 06.03.2004; Świat; s. 44
Reklama