Czy Aleksandra Jakubowska powinna była w ostatnim momencie zgłaszać pakiet dodatkowych poprawek do małej, zwanej europejską, nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji? Opozycja zgodnie twierdzi, że to, co zrobiła, jest bezczelnością (według określenia posłanki Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej z PO). Podobny pogląd wyrażają członkowie sejmowej komisji śledczej, starający się wytropić, jak do obalonego projektu ustawy wprowadzano kontrowersyjne przepisy dekoncentracyjne. Koledzy z Sojuszu mówią o niezręczności.
To prawda, dla nikogo nie jest wygodną sytuacja, w której pod koniec prac nad nowelą europejską pojawia się pięć niezwykle istotnych poprawek, dotyczących zasad dekoncentracji kapitału w mediach, ściągania abonamentu, własności archiwów, możliwości tworzenia przez telewizję publiczną kanałów tematycznych czy multipleksu. To nie jest sytuacja wygodna politycznie dla SLD, gdyż opozycja była przekonana, że ten blok spraw zostanie odłożony do czasu powstania całościowego projektu ustawy, by nie rozpętywać nowej wojny medialnej. Sojuszowi zaś potrzebna jest dziś pewna przynajmniej przychylność opozycji, gdyż mniejszościowy rząd z dość niepewnym politycznym zapleczem musi skoncentrować się na reformie finansów publicznych.
Debata o poprawności zachowań politycznych Aleksandry Jakubowskiej, która z pewnością nie powinna zgłaszać takiego pakietu poprawek, gdyż wówczas dyskutuje się o metodzie, a nie o problemie, nie może jednak przesłaniać istoty sprawy. Otóż faktem jest, że prace nad nową ustawą utknęły w rządzie i nie wydaje się, by całościowy projekt mógł się szybko pojawić. Nie dlatego, że nie wiadomo, jakie są stanowiska mediów prywatnych i publicznych wobec poszczególnych spornych kwestii, ale dlatego, że rząd jest zbyt słaby i wyraźnie nie ma politycznej woli, by podejmować decyzje w materii trudnej i kontrowersyjnej.