Wyświetlany właśnie w polskich kinach „Garfield” to połączenie tradycyjnego filmu aktorskiego z komputerową animacją. To jednocześnie niezły przykład zmian, jakie w branży filmu animowanego zaszły w ciągu ostatniej dekady. Jeszcze kilkanaście lat temu tego typu produkcja wymagałaby albo skomplikowanej lalki, albo jawnie rysunkowej „wlepki” w żywy świat aktorów, a za produkcję wzięłaby się któraś z wytwórni z wieloletnią tradycją filmu rysunkowego, np. Disney albo Warner Bros. Ale „Garfield” to film wytwórni Fox, pozbawionej rysunkowych tradycji. Co stało się, że Fox konkuruje dzisiaj na tym rynku? Zmieniły się narzędzia i układ sił. Komputerowa rewolucja przyniosła ze sobą nowe możliwości, ale co ważniejsze – trafiła na moment przesilenia w branży. Świat filmu animowanego zmienił się w ciągu zaledwie kilku lat.
Film animowany był w ostatniej dekadzie jedynym gatunkiem filmowym, o którym bez wahania można powiedzieć, że się rozwijał. Budżety filmów animowanych sięgają kilkudziesięciu, a nawet ponad stu milionów, nic więc dziwnego, że studia muszą dzisiaj szukać sposobów ściągnięcia także widzów, którzy nie przychodzą do kina z dziećmi. Ta nowa sytuacja zaskoczyła wcześniejszego monopolistę na tym rynku, wytwórnię Disneya.
Pierwsza połowa lat 90. jeszcze nie zapowiadała kłopotów. Przeciwnie, wydawało się, że nadchodzą tłuste lata. Po zażegnaniu kryzysu, który wystąpił w poprzedniej dekadzie, zmieniono zarząd. Nowym prezesem Disneya został Michael Eisner, który wyprowadził firmę na prostą. Jego dwóch menedżerów – Jeffrey Katzenberg i Frank Wells – zapowiedziało nowe porządki, również w sekcjach produkujących filmy animowane. Po pierwsze wyciszono pogłoski, jakoby wytwórnia nosiła się z zamiarem zaprzestania produkcji pełnometrażowych animacji.