Rząd Marka Belki coraz mniej się podoba wspierającym go ugrupowaniom. Każdy grymasi z innego powodu. SLD ma pretensje o kadry, gdyż swoi żegnają się ze stanowiskami, a powoływani są nie swoi. SDPL ma wprawdzie swojego Marka Balickiego, ale już Lech Nikolski razi poczucie smaku Tomasza Nałęcza, gdyż był związany z tworzeniem ustawy medialnej i jest podobno człowiekiem Millera. Tak więc rząd Belki staje się zbyt millerowski. Unia Pracy nie chce liberała Mirosława Gronickiego w resorcie finansów, nie chce też wojsk w Iraku i generalnie chce lewicowości. Lewicowości chcą zresztą wszyscy. Chcą tak bardzo, że coraz głośniej słychać pogróżki, że w październiku Belka może nie dostać wotum zaufania, co będzie wprawdzie tylko pustym gestem, gdyż rząd i tak przetrwa do wiosny, ale świadczącym, że zawiodła ostatnia nadzieja lewicy i w szeregi wkrada się jeszcze większy popłoch.
Sojusz Lewicy Demokratycznej zdejmuje lakierki i zakłada proste sandały pielgrzyma – zapowiedział sekretarz generalny partii Marek Dyduch. Unia Pracy zerwała koalicję wyborczą z SLD i pani przewodnicząca Izabela Jaruga-Nowacka założyła T-shirt z napisem: jestem Arabką, co oznacza, że jest po stronie dyskryminowanych i szuka aliansów wśród tych bardziej lewicowych. Socjaldemokracja Polska też szuka odpowiedniego stroju i mocno się denerwuje, gdy słyszy, że przecież programem partie lewicowe się nie różnią, a więc jest taka jak SLD. Program zawsze będzie mniej więcej ten sam, styl ma być inny i przyzwoitość większa – odpowiada Marek Borowski, ciągle jeszcze w garniturze, ale już w tej tańszej sejmowej restauracji.
Widowiskowe rozwody zaczęły się pod koniec marca
i po kilku miesiącach sytuacja jest mniej więcej stabilna: SLD walczy o przeżycie, Socjaldemokracja Polska walczy o przeżycie, Unia Pracy walczy o przeżycie.