Samoobrona nie daje o sobie zapomnieć. Znowu próbuje organizować blokady na drogach – do tego ma związek. Zapowiada też wielką ofensywę antyunijną przed czerwcowym referendum – tutaj dobra jest partia. W Sejmie ugrupowanie Leppera jest wciąż głośne i dobrze widoczne, a przewodniczący pokazuje się wszędzie, gdzie go wpuszczą. W obstawie swoich paladynów Lepper jawi się nadal jak posąg z brązu (również ze względu na sztuczną opaleniznę).
Popularność ugrupowania oscyluje na poziomie kilkunastu procent. Daje to poczucie potęgi, zwłaszcza na naszym mikrym partyjnym rynku. Czy jednak równie mocna jest Samoobrona w terenie? Jak jest naprawdę z jej liczebnością, w jaki sposób dzieli się na partię i związek, gdzie jest silna, a gdzie słaba? Działacze samorządowi Samoobrony rozrabiają w radach, rozbijają koalicje, wprowadzają swoich członków na wszystkie możliwe stanowiska w gminach i sejmikach, a inni przyjmują to za oczywistość – działa magia obecności Samoobrony w parlamencie i groźba przyjazdu przewodniczącego. Ugrupowanie Leppera jest w stanie wejść w koalicję z każdym, kto się na to zgodzi, albo też zupełnie zdezintegrować opozycję. Na razie opuszcza koalicję z SLD i PSL w łódzkim sejmiku wojewódzkim i zapowiada dalsze rozłamy. Można to wiązać z unijnym referendum, gdzie Lepper chce występować jako niezależna siła.
Na początku był agresywny związek, ale musiała powstać także partia polityczna (pod nazwą Partia Samoobrona Rzeczypospolitej Polskiej), gdyż do Sejmu nie mogą kandydować komitety tworzone przez związki zawodowe. Dało to też działaczom związku lepsze możliwości dotarcia do środowisk miejskich, partia brzmi lepiej niż związek rolników. Pozwoliło w końcu na założenie dość żywotnej młodzieżówki, której aktywiści przy każdej rozróbie wśród posłów Samoobrony stają murem za przewodniczącym Lepperem i gromko potępiają rozłamowców.