Choć od dymisji Mariusza Łapińskiego minęło już kilka tygodni, długo jeszcze będziemy pić piwo nawarzone przez byłego ministra zdrowia. W ustawie o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia jak w zwierciadle odbija się cała osobowość poprzedniego ministra, który dążył do skupienia pełni władzy nad lecznictwem w swoich rękach. Obecny minister Marek Balicki nie ma takich aspiracji i choć był lojalnym zwolennikiem przekształcenia dotychczasowych kas chorych w jeden Fundusz, nie wierzę, by wszystkie zawarte w ustawie zapisy popierał.
Zapowiedź zorganizowania okrągłego stołu ze wszystkimi środowiskami medycznymi to pierwszy sygnał, że opinie związków zawodowych, samorządów i opozycji będą brane pod uwagę w kształtowaniu polityki resortu. Czy jest to równoznaczne z zamiarem przeprowadzenia reformy służby zdrowia od nowa? Ze stosu opinii nadesłanych do Kancelarii Prezydenta przez prawników i ekspertów wynika, że podjęta przez min. Łapińskiego próba naprawienia systemu finansowania opieki zdrowotnej wygląda na ułomną i pełną pułapek. Realizacja ostatecznej wersji ustawy oznaczałaby ubytek z kasy państwa prawie miliarda złotych w stosunku do uchwalonego wcześniej budżetu na 2003 r.
Najważniejszym argumentem podnoszonym przez zwolenników Narodowego Funduszu Zdrowia jest możliwość ujednolicenia kontraktów na świadczenia zdrowotne w całej Polsce. Ale dotychczasowe prace zespołu, mającego przygotować przejrzyste kryteria, napotykają spore trudności – w lecznictwie krzyżuje się tak wiele interesów rozmaitych środowisk medycznych i tak ogromna liczba parametrów decyduje o kosztach świadczeń (liczba wykonywanych zabiegów, różny rodzaj sprzętu, długość hospitalizacji), że zrównanie ceny wycięcia wyrostka w Warszawie i Suwałkach może być po prostu niesprawiedliwe.