Poezja, żeby móc łatwiej znaleźć w chwili potrzeby, a potrzeby na poezję nie da się przewidzieć, spada na nas jak złodziej, stoi u mnie na półkach w kolejności alfabetycznej. Najnowsze wiersze Jacka Cygana powędrowały więc między Cwietajewą i Czechowicza. Swojego czasu pisząc o Leninie, a mając właśnie półkę z książkami przed oczyma, napisał Majakowski, że stoją w jednym rzędzie, gdyż „ty na L, ja na M”. Niesłychanie wzburzyła towarzyszy taka poufałość i musiał się Majakowski gęsto i pokornie tłumaczyć. Myślę, że ani Cwietajewa, ani Czechowicz nie mieliby do Jacka pretensji. Dlaczego – o tym za chwilę. Najpierw o pewnej recenzji.
Omówienie „Ambulanzy” Cygana w „Gazecie Wyborczej” zatytułował Jarosław Mikołajewski „Tekściarz jest poetą”. Brzmi w tym jakby zdziwienie, a może nawet zażenowanie wobec niestosowności faktu. Dziwi to nieco w czasach, kiedy „tekściarstwo” od dawna zdobyło już tytuły szlachectwa. Bo czyż nie tekściarzami byli choćby Osiecka, Hemar, często Tuwim, Cohen, Brassens, Brel, Feliński (ten od „Boże! coś Polskę...”, którą to pieśń w zafałszowanej wersji śpiewa się do dzisiaj kościelnie i patriotycznie), a Karpiński, który zarówno kolędy, jak pieśni: „Poranną” i „Wieczorną” czy choćby „Na dzień 3 Maja 1791” pisał „pod muzykę”. Niech nas nie zdziwi, że w dorobku stricte tekściarskim Jacka Cygana znajdziemy szereg poetyckich perełek („Czas nas uczy pogody” na przykład).
Faktem jest, tu zgodzę się z Mikołajewskim, że w „Ambulanzy” przekroczył Cygan pewien artystyczny Rubikon. Podtytuł brzmi: „wiersze śródziemnomorskie”.