Archiwum Polityki

Jarhead

Wydawałoby się, że tematyka wojenna w amerykańskim kinie osiągnęła apogeum wraz z triumfalnym pochodem „Szeregowca Ryana”. Jak złudne jest to przeświadczenie świadczy „Jarhead”, najnowsza produkcja Sama Mendesa („American Beauty”, „Droga do zatracenia”) poświęcona pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Niezwykły, w tym naturalistycznym obrazie szkolenia marines, przygotowujących się po napaści na Kuwejt do interwencji w Iraku, jest kompletny brak atrakcji w postaci militarnych potyczek. W zamian autorzy filmu proponują wizję męczarni psychicznych rekrutów, którzy niczym psy pościgowe są urabiani po to, by stać się perfekcyjnymi narzędziami zabijania. Pacyfistyczne przesłanie oraz przyświecające zwykle tego typu dramatom oskarżycielskie intencje pod adresem wojskowych instytucji tu zamieniają się nieoczekiwanie w pochwałę żołnierskiego znoju i twardej, męskiej przyjaźni, która przetrwa najtrudniejsze chwile. Porównywany do koszarowej wersji „Buszującego w zbożu” film Mendesa wygląda tak, jakby został opowiedziany przez marines, a nie przez człowieka z zewnątrz, który mając dystans do sprawy opatruje opowieść odpowiednim komentarzem. Brak wyraźnego potępienia wojennego okrucieństwa drażni, bo stawia widza w dwuznacznej sytuacji, którą najlepiej wyraża surrealistyczna scena rosnącego, krwiożerczego entuzjazmu żołnierzy oglądających makabryczną, antywojenną sekwencję bombardowania napalmem wietnamskiej wioski w „Czasie Apokalipsy”.

Janusz Wróblewski

Polityka 1.2006 (2536) z dnia 07.01.2006; Kultura; s. 51
Reklama