Skoda Auto Polska już w listopadzie rozpoczęła kampanię „agresywnej wyprzedaży” modeli z 2005 r. Reklamy prezentowały ludzi w poszarpanych ubraniach, dumnie trzymających kluczyki upragnionego samochodu. To poszarpanie miało sugerować, z jakim wysiłkiem wdzierali się do oblężonych przez klientów salonów Skody. Okazja była nie byle jaka: Fabia o 5,5 tys. zł taniej, Octavia o 7 tys., a Superb o 8 tys. W rzeczywistości nikt sobie nawet guzika nie urwał, bo w salonach Skody, tak jak wszędzie, klientów było niewielu. Ci, którzy przyszli, tylko grymasili: dlaczego 5,5 tys. zł, a nie więcej? A może coś jeszcze? Radio albo opony zimowe gratis?
– To była kampania reklamowa mająca podkreślić atrakcyjność marki – wyjaśnia Hubert Żyszkowski ze Skoda Auto Polska dodając, że firma dostrzegła wzrost zainteresowania swymi autami. Wyników handlowych nie chce jednak komentować. Skoda wprawdzie utrzymała pozycję rynkowego lidera, ale sprzedała dużo mniej niż w 2004 r.
Także inne firmy stawały na głowie, żeby przyciągnąć nabywców. Klient kupujący na przykład Fiata 600 otrzymywał rabat do 3,5 tys., Forda Fiestę – do 4,9 tys. zł, Hyundaia Accenta – 4 tys. plus komplet opon zimowych. Najhojniej rabatami sypał jednak Citroën: kupując model C3 można było dostać rabat 12 tys. zł. Przy kupnie Xsary Picasso sięgał on aż 24 tys.
Tak dzisiaj wygląda handel samochodowy. Wymaga od importerów i współpracujących z nimi dealerów nieustannego podtrzymywania przy życiu. Koncerny motoryzacyjne obawiają się, że dealerzy tworzący ich sieci sprzedaży mogą nie przetrwać bessy i zaczną bankrutować. Zwłaszcza że większość dokonała w ostatnim czasie sporych inwestycji i jest mocno zadłużona.
Mamy dziś jedną z najnowocześniejszych sieci sprzedaży samochodów w Europie.